Szkolenie

Szkolenie to forma świadoma. Zdajemy sobie sprawę z tego, że się tego podjęliśmy. Robimy to z potrzeby, albo też zmusiło nas do tego życie. A to jest ogromna różnica.

Szkolenie może mieć dwie fomy:

  1. szkolimy się sami
  2. szkolimy innych

W pierwszym przypadku możemy być samoukami albo mamy możność korzystania z czyjejś wiedzy na kursie (szkoleniu zbiorowym bądź indywidualnym).

W drugim przypadku jesteśmy demonstratorami, wykładowcami bądź przewodnikami przez wiedzę. Bycie szkoleniowcem może mieć swoje aspekty i niuanse. Mogę bowiem po prostu wykonywać swoją robotę, a mogę też być tym, który zamierza odpowiadać za efekt ujawniający się w działaniu kogoś innego. Czy to jest zrozumiałe? Pytanie moje jest prowokacyjne — chodzi bowiem o zupełnie inny rodzaj działania. I trzeba odróżnić „doraźne wspomaganie zrozumienia” od „prowadzenia przez poznawanie”.

Zamierzam od razu udać się na głębokie wody. Albo… nie owijać w bawełnę… Przekazywanie wiedzy w najprostszy sposób nazywa się zwyczajowo „podawaniem”. Chodzi o to, że ja jestem posiadaczem zbioru wiedzy i dostarczam ją komuś, kto jej nie ma. Zatem: opowiadam o wszystkich szczegółach, demonstruję, podaję źródła. Efekt końcowy zależy od tego, co z tym zrobi mój klient. W zasadzie nie ma w tym niczego niezrozumiałego ani nieuczciwego.

Kiedy to napisałem, stwierdziłem, że w momencie, kiedy będę Was uczył jak zastrugać patyczek, nie będę absolutnie znajdował się w tej samej sytuacji jak wtedy, kiedy będę Was uczył, jak ratować ludzkie życie.

Jest także inny aspekt takiego mojego działania. Jednemu adeptowi po prostu pokażę, że patyczek struga się… o… w taki sposób. Drugiemu zaś ukażę, że oto ktoś go potraktował serio. Kwestia jednak w tym, co odczuwa adept. Jeden nie ma problemu z traktowaniem go serio, drugi — zawsze był traktowany przez życie po macoszemu. Jeden będzie się czuł potraktowany serio, bo instruktor cały czas do niego mówił na temat, drugi zaś odczuje, że instruktor zadbał także o jego palce…

W uczeniu innych jest mnóstwo zagadnień związanych z metodyką. Możemy mieć przeogromną wiedzę oraz mnóstwa doświadczenia, ale może być tak, że nie będziemy umieli tego przekazać innym. Gotów jestem zagwarantować, że zdecydowana większość uważa, że to nic trudnego — wystarczy o niczym ważnym  nie zapomnieć.

Pierwsza rzeczą, o której należy pamiętać, to motywacja uczącego się. Jeden może jej nie mieć w ogóle — to zadanie uczącego natchnąć go tą potrzebą. Drugi może mieć potężny napęd do zdobycia wiedzy. Nadmierna motywacja bywa jednak blokadą — trzeba umieć doprowadzić do starannego studiowania. Czy to potrafimy?

Kolejną przeszkodą w nauczaniu jest niezrozumienie, że nasz adept nie zna fachowych pojęć, zatem prawdopodobnie wielu spraw nie zrozumie, wytłumaczy je sobie „na chłopski rozum”, a potem będzie „rzeźbił”.

Skoro tak, to ważną cechą nauczającego, jest umiejętność przekazywania wiedzy tak, aby posługiwać się pojęciami znanymi adeptowi, co należy sprawdzać w toku nauczania. Zapewniam, że zadane po naszym długim wywodzie pytanie „czy wszystko jasne?”, otrzyma zapewnienie, że tak. Z reguły adept nie chce wychodzić na głupka…

Aby tak się nie stało, powinniśmy przekazywać niewielkie porcje wiedzy, sprawdzać, czy zostały prawidłowo zrozumiane i dopiero potem kontynuować. Dobrym sposobem jest proszenie adeptów, aby — dla zwykłej powtórki — zreferowali treść innym. Szczególną formą wykładu jest prowadzenie go w postaci… dialogu.


Lada moment wszystko pozostałe wyjaśnię…