Bez mydła i piany

Moi przyjaciele skarżyli się przed wielu laty, że dokuczają im nieustające zakażenia bakteryjne tworzące się na skórze. Broniąc się przed nimi używali „najbardziej specjalnych mydeł antybakteryjnych” oraz solidnych szczotek. Dręczyli tym wszystkim własny naskórek jak purytanie — swymi modlitwami oraz ścisłą kontrolą wszystkiego, co tylko się da — swoich bliźnich.

Wiele lat to trwało… To znaczy… wiele lat szukałem odpowiedzi, a gdy uznałem, że już mam pewien trop, nawet próbowałem przekazać to w postaci informacji, że drastyczne pozbawianie naszego naskórka „naszej”, własnej flory bakteryjnej, tworzy mocny rynek inwestycyjny dla „nienaszych”. Spotkałem się wówczas z oburzeniem, zaś dziecko moich przyjaciół usłyszało, że nie powinno mnie słuchać, bo się nie myję.

Oświadczam, że każdy dzień zaczynam nie tylko od herbaty, ale od wlezienia do wanny i solidnego wymoczenia się, koło godziny. Potem szorstkim ręcznikiem wycieram skórę. Postępuję tak już od wielu lat (dziękuję panu, profesorze Piotrze Skubała!). Wszystkie moje ranki i rany goją się błyskawicznie, nie towarzyszy temu nawet niewielki stan zapalny. Niczego, niczym nie dezynfekuję. Nie używam mydła. Chroni mnie moja własna flora bakteryjna.


Przy okazji (proszono mnie, bym zacytował pewien dialog) wyznam coś:

Zapytano mnie na pewnym spotkaniu naszego stowarzyszenia, czemu piję dużo herbaty, potem oddalam się w ustronne miejsce, a gdy tylko wrócę, robię sobie kolejną herbatę i wkrótce ponownie znikam w ustronnym miejscu. Ten proces jest wyraźnie powtarzalny. O co chodzi?

Odrzekłem: „To jest moje ważne życiowe zadanie… Chciałbym kiedyś zdążyć…”

PS. Proszę pamiętać, że to jest dopisek nie związany z tematem. Zasugerowano mi, że jak go tu ukryję, to niewielu go przeczyta, jako że miłośników czytania na temat mydła i piany będzie niewielu.