Rytmy życia

Żyjemy wplątani w nieustające rytmy. Można przez nie przejść bez jakiegokolwiek zastanowienia, bo człowiek nie zastanawia się nad tym, co się dzieje „tak po prostu”. Potoczność bywa niezauważalna.

Tymczasem w świadomym uczestnictwie w sztuce przetrwania nie powinniśmy owych rytmów przegapić. Są to zdarzenia, które — z grubsza rzecz ujmując — możemy przedstawić w postaci sinusoidy, a przedstawiają naprzemienne momenty zwiększonej i zmniejszonej aktywności. Do nich należą bicie serca i czynności oddechowe. Tu mamy do czynienia z dzienną aktywnością oraz nocnym odpoczynkiem. Przemijają kolejne pory roku oraz całe lata… (por: biologiczne rytmy życia).

Sprawny mechanizm zachowuje swoje rytmy w harmonii z innymi rytmami. Podobne zjawisko człowiek przedstawia w swojej twórczości — poczucie harmonii uwidacznia się między innymi we współpracy kompozytora, dyrygenta oraz każdego członka orkiestry. My zaś siedzimy w zachwycie własnego spojenia z chwilą muzyki. I potrafimy zauważyć, kiedy coś „nie zagrało”.


Nie potrafię pominąć istotnego tekstu Antoniego Kępińskiego z jego książki „Rytm życia”, rozdział „Anus mundi”, fragment:

Zdolność przekształcania otaczającego świata, którą można uznać za cechę swoiście ludzką, mieści w sobie największą rozpiętość sprzeczności natury człowieka. Z niej rodzą się bohaterstwo, świętość, poświęcenie, sztuka i nauka, ale też okrucieństwo, znęcanie się człowieka nad człowiekiem, zniewalanie i zabijanie. By zmienić oblicze świata, prowadzi się wojny, męczy ludzi w obozach i więzieniach. Co nie pasuje do struktury, jaką się pragnie narzucić otoczeniu, to staje się obce i wrogie i musi ulec zniszczeniu.

W biologii znane jest zjawisko zaszczepienia obcej struktury. Wirus może zaatakować bakterię, jego materiał genetyczny — DNA (kwas dezoksyrybonukleinowy) dostaje się do wnętrza bakterii, opanowuje jej „maszynerię” biochemiczną tak, że w ciągu kilku minut zaczyna ona produkować setki nowych wirusów identycznych z najeźdźcą. Bakteria żyje nadal, ale jej struktura jest już inna: zamiast swoistego DNA jej procesami biochemicznymi kieruje DNA wirusa; choć pozornie ta sama, w rzeczywistości przestała być sobą, straciła swą istotną strukturę, a tym samym swą tożsamość.

Analogiczne zjawisko — choć na poziomie integracji nieporównanie wyższym — spotkać można w życiu człowieka, gdy owładnięty jakąś ideą, początkowo obcą, a potem jak najbardziej własną, wszystko dla niej poświęca, nic poza nią nie widzi, gotów dla niej oddać życie własne i cudze (na ogół łatwiej cudze). Podobnie jak wspomniana bakteria, zatraca on swą tożsamość; jego myśli, uczucia, czyny przestają być wyrazem jego własnej osobowości, a stają się odbiciem struktury przyjętej z zewnątrz. Ludzie owładnięci tą samą ideą stają się do siebie bliźniaczo podobni; zróżnicowanie społeczeństwa maleje, wzrasta natomiast jego efektywność, w tym sensie, że wszyscy dążą do tego samego celu, niczego poza nim nie widząc. Człowiek, który nie ma znamienia tej samej idei, stoi wskutek tego na przeszkodzie jej realizacji, staje się wrogiem, zawadzającym przedmiotem, który trzeba usunąć z drogi. Wielkość idei — nie chodzi tu o jej doniosłość obiektywną, ale subiektywną, tak jak ją odczuwają owładnięci nią — usprawiedliwia zasadę: cel uświęca środki. Jeśli bowiem ktoś wszystko poświęcił dla idei, to uważa, iż wokół niego też wszystko dla idei poświęcone być musi.

„Chaos”, „zbieg sprzeczności”, „bezrozumny robak ziemny”, „zlew niepewności i błędu”, dając się owładnąć jakiejś idei, a wskutek tego tracąc siebie, uzyskuje w zamian porządek, jednolitość, jasność i pewność. Im większe w człowieku wewnętrzne rozbicie, poczucie własnej słabości, niepewności i lęk, tym większa tęsknota za czymś, co go z powrotem scali, da pewność i wiarę w siebie (właściwie nie tyle w siebie, ile w ideę, która właśnie „ja” zastępuje). Wstręt do samego siebie zostaje skompensowany obrazem siebie jako bohatera-wyznawcy idei. Poczucie więzi grupowej zwiększa siłę atrakcyjną tego fikcyjnego modelu. Staje się wobec alternatywy: być takim jak inni lub nie być wcale. Nie być bowiem takim, jak nakazuje wyznaczona ideologia, równa się postawieniu siebie w rzędzie jej wrogów, a więc skazaniu się na zniszczenie. Między wyznawcami tej samej ideologii wytwarza się swoiste współzawodnictwo: nie być gorszym od innych, gdyż grozi to wyłączeniem z grupy. Zależnie od charakteru ideologii można się licytować w cnotach lub zbrodniach.

Owładnięci przez DNA wirusa ideologii, cudzą manipulację, różnego typu fobie, kompleksy czy uzależnienia (choćby lęku przed odrzuceniem, albo toksycznego związku z osobą, grupą, organizacją lub światopoglądem) — tracimy własną tożsamość. Nasze rytmy zmieniają się w całkowicie obce, lecz my uznajemy je za swoje. Tym samym wewnętrzna harmonia naszych wszystkich rytmów traci swoje pierwotna powiązania. Partytura naszego życia nie zgadza się ze słyszanymi dźwiękami. Stajemy się symfonią, w którą wkradły się łomot młotów pneumatycznych i zgrzytanie styropianu po szybie…

Są zwolennicy myśli, że i rozwijanie się nowotworów w naszych ludzkich ciałach wiąże się z utratą wewnętrznej harmonii.