Rozpalanie ognia

Człowiek i natura ognia

Dysponujemy ogniem. Mamy do niego dostęp i w zasadzie wiemy, że możemy to wykorzystywać. Zadziwiająca sprawa, jak mało osób… rozumie ogień.

Obserwując ludzi możemy zauważyć, że niektórzy z nich żyli z ogniem bardzo blisko. Większość jednak ma problem z zauważeniem reguł jego palenia. Nie są to reguły ustanowione przez człowieka i zapisane w specjalnym poradniku — one wynikają z natury ognia. Dodam też, że fakt, iż się tu wymądrzam, nie ma wpływu na to, że miewam czasem problemy z rozpalaniem ognia. Czasem zaś podziwiam tych, którzy to robią lepiej ode mnie. Próbuję jednak rozumieć naturę ognia — on to lubi.

Brak rozumienia wspomnianych reguł powoduje szereg wadliwych działań człowieka. Dzieje się to podczas rozpalania ognia, podsycania go, a także w momencie zabiegania o to, by nie wygasł. Oto niektóre z najczęściej popełnianych błędów:

  • niewłaściwe obranie miejsca na ognisko
  • niewłaściwy wybór opału
  • niewłaściwe zorganizowanie miejsca rozpalania
  • niewłaściwy dobór formatu opału
  • niewłaściwe układanie drewna
  • niewłaściwe ocenianie „punktów zasilania” ognia
  • brak sprzężenia w czasie czynności rozpalania i użytkowania
  • zaniedbywanie czuwania nad ogniem

IMG_4521Co szczególnego jest w naturze ognia? Uśmiecham się lekko, kiedy to sobie myślę: naturalność. Nic nie dzieje się wbrew naturze. Zatem na skutek połączenia wysokiej temperatury (iskra, żar) oraz ciała podlegającego szybkiemu utlenianiu (drewno) w środowisku zawierającym tlen — pojawiają się płomienie, a my je używamy do ogrzania się, do gotowania strawy, do snucia wspomnień… Czuję, że też się uśmiechacie, wszak powiedziałem tak banalną rzecz. Tyle, że kiedy patrzy się na ludzi rozpalających ogniska — te banalne ogniska — ma się podejrzenia, że wiedza o tym, iż podpalone drewno zapala się, jest wiedzą główną, lecz… nie pogłębioną. Bowiem rozpalacze ognia:

  • wybierają stanowisko pod ogień w miejscu, w którym podczas deszczu zbierze się woda albo już jest mokre; gdzie pod ogniskiem znajduje się torf lub wokół znajduje się sucha ściółka; gdzie zawsze wiejący wiatr roznosi iskry na młody bór; gdzie się nisko opuściły gałęzie drzew…
  • zbierają drewno leżące na ziemi, a zatem często mokre, a nawet spleśniałe czy przegniłe; biorą też mocno spróchniałe, nadające się bardziej do żarzenia niż spalania
  • zbierają drewno w najbliższej okolicy, niemal pod nosem, aby później, w nocy, po ciemku szukać czegokolwiek, co nada się do spalenia, bowiem w pobliżu niczego już nie ma;
  • będąc nawet w dogodnych warunkach udają się po opał dysponując zazwyczaj samymi rękami, toteż wracają z dwiema-trzema gałęziami i tak marnują całe godziny wielokrotne wędrówki po zdobycie… byle czego
  • z zapałem biorą się za przytykanie palącej się zapałki do tęgiego polana, a jeżeli nawet przedtem rozpalili gałązkową drobnicę, to zduszają płomienie nakrywając je grubymi szczapami ułożonymi ciasno jak deski na dachu, które odcinają dopływ powietrza
  • budują konstrukcje dokładnie według widzianych wzorów; nie potrafią nic więcej, ale za to poświęcają dużo czasu na to, co potem inni mogą zauważyć, a co ma znaczyć: „właśnie rozpala fachowiec”
  • widząc, że ognisko dogasa, spieszą mu z pomocą wręcz zasypując mnóstwem drewna, a efekt tego, jak powyżej opisany
  • ognisko gaśnie najczęściej przez zaniedbanie jego zasilania oraz późniejsze, nieumiejętne próby „reanimacji”
  • ogień jest rozpalany długo; później wszyscy ekscytują się, że już jest gotowe ognisko, biorą się ochoczo za dokładanie drewna — ach te matczyne odruchy — po czym przytomnieją, że od godziny jeszcze NIE gotuje się woda lub zupa, bo nikt o tym nie pamiętał; połowa zapasów drewna jednak poszła z dymem, prawdopodobnie dla „ogrzania atmosfery” w przenośni i dosłownie.

Natura ognia, o której raczej mówię „istota ognia”, może być przyrównana do takiego zjawiska, jakim jest życie. Bo ogień żyje, a wielu jest o tym przekonanym, bowiem samo życie polega na procesie nazwanym przecież spalaniem. Podczas spalania zachodzi bardzo wiele procesów i zjawisk.


Oto fragment z mojej książki Survival po polsku III Edycja.

Pierwszą potrzebą jest uzyskanie iskry bądź żaru, uzyskanie płomienia (najlepiej polegać na korze brzozowej) i podać gałązkom trzymanym w dłoni. Więcej o rozpalaniu ognia dalej, w rozdziale poświęconym rozmaitym sztuczkom, które ułatwiają życie.

Budując ognisko musimy utworzyć niewielki szkielet (bo nie robimy pod żadnym pozorem wielkiej konstrukcji, jak byle jaki greenhorn!) ze średnich, łatwo palnych gałęzi. Szkielet ten winien przypominać szałas z wejściem od jednej strony, które przeznaczone jest do wprowadzenia się ognia (może być też jak studnia — umiecie budować studnię z zapałek?). Teraz należy mu tylko wyszykować miękkie i delikatne posłanie, które łapczywie zeżre (nie zna się na szałasach, lubi tylko jeść). Będzie ono włożone przez wejście do tego szałasu i właśnie na nie kładziemy ogień. Wierzch szałasu wcześniej lub później okrywamy dachem z grubszych gałęzi.

Mówiąc szczerze, ja preferuję przygotowania ogniskowe raczej bałaganiarskie. Zaczynam od położenia wyłącznie rozpałki (palnych, naturalnych drobin, które przyjmą na siebie iskrę krzesiwa), obkładam niewielką ilością drobnej podpałki (cieniutkimi gałązkami, suchymi trawami, cienkimi płachetkami kory brzozowej[2]), która rozpali się od pierwszego ognia i stworzy maluteńkie ognisko. Od tego momentu podkładam grubszą podpałkę — tworzy to narastanie żaru (jako rozpalonej masy przy samej ziemi) oraz silnych płomieni, które nazywam „zdolnymi do samodzielnego życia” przez czas jakiś. Daje mi to czas na zajęcie się sprawami gotowania, a od czasu do czasu podsuwam do ognia paliwo, czyli grube polana, które bez trudu zapalą się od wysokiej temperatury. Od samego początku mam cały materiał palny przygotowany w sporej ilości, ulokowany koło ogniskowego miejsca. Staram się nie dokładać grubszej podpałki ani paliwa w postaci wiązki drewna, ułożonej nad ogniem równolegle, jakbym tworzył rodzaj dachu. To może utrudnić dostęp paliwa i ognisko może się stłumić, zagasnąć.


070

Opiszę to, co powyżej, jeszcze raz, ale już bardziej szczegółowo. Przyjmijmy pewien sposób widzenia zjawisk. Pojedyncze atomy łączą się w grupy tworzące komórki ciała. Te zaś składają się na tkanki. Połączenie rozmaitych tkanek dają nam złożony twór — ciało. Zawsze jest tak, że małe elementy są podstawą dla zaistnienia dużych, rozbudowanych struktur. Małe elementy nie są w stanie uzyskać podobnych możliwości jak u złożonego tworu, ale biorą w tym udział.

Tak jest i z ogniskiem. Małymi, podstawowymi elementami jego konstrukcji początkowej są cieniutkie gałązki. Momentem startowym jest uzyskanie iskry, żaru, płomienia. W pierwszej kolejności stosujemy narzędzie, które nam to daje. Będzie to zapalona zapałka albo iskra z krzesiwa. Może to być drobina żaru po wystygłym ognisku, która kryje się nad ranem pod grubą warstwą biało-szarego, puszystego popiołu. Może to być także hubka czy puch roślinny, które pierwsze zetkną się z iskrą i utworzą drobinę żaru, a ten z kolei trzeba rozdmuchać dla jego podtrzymania oraz uzyskania większej temperatury. To zarzewie, które musi spotkać się z rozpałką, czyli elementem przyjmującym na siebie wykonanie następnego zadania. Rozpałką może być lubiana przez wędrowców cienka kora brzozy, mogą to być również wspomniane cieniutkie i suche gałązki, jeżeli na początku już uzyskaliśmy płomień. Opisałem właśnie etap rozpalania ogniska.

Wyrazisty, zdrowy płomień jest oznaką tego, że idzie nam dobrze. Płonące gałązki jednak szybko się spalą. Należy więc uczynić tak, by zadanie zostało przejęte przez następne, podane przez nas ogniowi „do spożycia” kolejne cienkie gałązki (najlepiej w postaci znacznie większej wiązki) albo gałązki już nieco grubsze. Jeśli ogień jest żwawy i ma większą niż na początku temperaturę, na pewno nam się uda. Te kolejne porcje gałązek, a także patyków (do grubości małego palca), nazwiemy podpałką, czyli kolejną porcją opału mającą utworzyć niewielkie, słabe jeszcze ognisko. Jest to okres, kiedy zabiegamy nie tylko o utrzymanie płomieni, ale też o to, by na spodzie utworzyła się warstwa solidniejszego żaru. Da on nam gwarancję, że w razie zaniknięcia płomieni będzie nam łatwiej je odzyskać — podkładając ponownie łatwopalne drobiny i dmuchając (dostarczając więcej tlenu). Opisałem właśnie etap stabilizacji ogniska (potrzebujemy zwyczajnie mieć ognisko na podorędziu).

Małe ognisko nie jest jeszcze tym, czego pragniemy. A chodzi nam o takie ognisko, które będzie mogło istnieć samodzielnie przez dłuższy czas, by spełniać nasze potrzeby: ogrzania się, ugotowania strawy, wysuszenia odzieży, nacieszenia się ogniskowa atmosferą. Krótko mówiąc — ogień ma tu pracować.

Powinniśmy zadbać o to, aby ogień otrzymał swój pokarm na tyle solidny, by nie mógł go zużywać w ciągu paru minut, ale by wgryzał się w niego po trochu jak pies dobierający się do szpiku w grubej kości. A to musi potrwać. Dokładamy więc grubsze szczapy i polana (nazywamy je na tym etapie paliwem lub opałem). Jednak niedoświadczony traper może w każdej chwili wiele zepsuć…

Zachłanni ludzie pragną, aby piękny efekt uzyskać jak najszybciej. Podobnie zdarza się tym ludziom, który chcąc mieć piękne kwiaty w pokoju starają się im jak najlepiej dogodzić. A cóż jest dla kwiatów ważne? Woda! Leją więc do doniczek mnóstwo wody, a później są zaskoczeni, że roślina zaczyna ginąć. Aby to naprawić — dolewają wodę. A tymczasem korzenie gniją a piękna zieleń przemienia się w brunatność…

Podobnie jest w przypadku palaczy ognisk: w poczuciu spełniania odpowiedzialnej misji dokładają na wierzch mnóstwo grubych kawałów drewna i mają przekonanie, że ogień się ucieszy. A on tymczasem czuje się prawdopodobnie jak ktoś, na kogo nałożono warstwy pierzyn, by mu było ciepło. Powinienem chyba dodać, że na pierzynach ułożono jeszcze stół blatem ku dołowi. Nijak się ruszyć i oddychać nie ma czym. Opisałem właśnie etap pracy z ogniskiem.


SPP:

Pierwszy pewnik: czego jak czego, ale ognia człowiek się boi. Zawsze czcił ogień, w dowolnej postaci, zawsze garnął się do niego i urzeczony patrzył w płomienie. Zawsze miał kłopoty z jego opanowaniem.

Drugi pewnik: ogień potrafi przyjaźnie grzać i oświetlać, lecz gdy zorientuje się, że ma do czynienia z głupcem, pragnie wydostać się na swobodę. Bywa wtedy podstępny i odczekuje, aż człowiek odejdzie, albo też wyskakuje gwałtownie i próbuje zagarnąć dla siebie jak największą przestrzeń w jak najkrótszym czasie.

Człowiekowi pozostaje jedynie udowodnić, że panuje nad ogniem. Należy więc ograniczać do niezbędnego minimum jego włości, nie dostarczać mu środków „wyskokowych” i kontrolować na bieżąco zachowanie.

 

[1] Zwykle pod leżącymi polanami wszystko się wypala i płomienie nie sięgają już polan na skutek zbyt dużej przestrzeni; należy dokładać patyki wciskając je tam, do środka.

[2] Uważaj na trzymaną w dłoni korę brzozową — po chwyceniu ognia lubi się ona zwijać i nierzadko owija się na palcu. Nie jest to przyjemne!