Bycie dzieckiem

potrzebna głowaBez względu, co kto myśli — być może to niezmiernie ważny temat. Mówimy bowiem także o własnym początku i o tego konsekwencjach. Nasz „Początek” oznaczał, że jeszcze niczego nie osiągnęliśmy, ale także, że jeszcze niczego nie spapraliśmy. Późniejsze przyglądanie się samemu sobie z pozycji cynicznego, obolałego od kopnięć w zadek psuja, może być zupełnie pozbawione szczerości. A jeszcze do tego zdarza się, że w naszych rękach — następny Początek…

Dla naszych potrzeb przedstawię trzy różne sytuacje. Ułożę je zgodnie z chronologią, jaką każdy z nas przeżywa. A uzasadnię tym, że od samego przyjścia na świat zaczynamy nasze barowanie się ze światem zewnętrznym, potem dochodzi jeszcze nasze barowanie się z samym sobą. Coś z tym powinno się zrobić. Ale kogo to obchodzi, że jakiś homo sapiens ma problemy, aby być sapiens… Każdy ma swoją prawdę.

Oto owe trzy sytuacje. Jest to — jak to bywa w takich sytuacjach — wersja w jakiś sposób uproszczona, bowiem sami wiecie, że zdało by się stworzyć następne kategorie:

  1. Jestem małym, a potem nieco większym dzieckiem, i wydaje mi się, że wszystko jest jasne, ale co chwila osacza mnie świat zjawisk naturalnych oraz świat ludzi dorosłych, który już do zjawisk naturalnych nie należy…
  2. Jestem dorosłym człowiekiem i chcę mieć poczucie, że nim jestem, ale świat innych dorosłych wciąż mi udowadnia, że dorosłymi to są oni, ale nie ja…
  3. Jestem dorosłym, który wszystkim udowodnił, że jest dorosłym, tyle, że mam poczucie, że tkwię w jakimś przedziwnym schemacie i robię to samo, co wszyscy dorośli… i okazuje się, że to jest do dupy!

Znamy tego następstwa. Dzieci męczą się, by dorosłych zadowolić (no bo kto o zdrowych zmysłach chce, żeby na niego krzyczano), ale wszystko na próżno. Człowiek dorosły nieustannie spychany do kąta rzekomo jako niedojrzały… często mści się na tym świecie. A potem… kiedy już nie ma czego udowadniać — wielka pustka. Wewnętrzna…

Piszę to z pozycji człowieka, który właściwie ma za sobą wszystkie trzy fazy. Bozia była dla mnie łaskawa, może nawet — szczególnie łaskawa. Jestem przekonany, że z każdej z tych faz wyszedłem jako doświadczony weteran, którego jakoś kule się nie imały. Mimo wszystko czegoś mi nie oszczędzono… nieustannie ratowałem innych poranionych. Może dlatego znalazłem jakieś lekarstwo. „Jakieś”, to znaczy nie dla każdego, bo „każdy” powinien jednak „swój rozum mieć” i nie pchać się w tarapaty na skutek własnych, niezależnych decyzji. Prawda?


Skąd w ogóle taki pomysł, aby brać się za mieszanie dziecka w sprawy przetrwania? Pojęcie „dziecko” jest tu jedynie konstruktem pomocniczym do przeprowadzenia myśli, potrzebna więc będzie umiejętność myślenia abstrakcyjnego, ale tylko na początku. Sądzę, że po paru wyjaśnieniach wszystko stanie się jasne.

Czy spotkaliście się ze zwrotem „dziecko w nas”? Dla jednych wywołuje on jedynie wzruszenie ramionami — na tym poprzestaną. Dla drugich jest to sprawa oczywista, jednakże część spostrzega to jako rodzaj umiejętności działania wolnego od naleciałości człowieka dorosłego, pewna naiwność i beztroska (nie mamy na myśli infantylnego myślenia), dla pozostałych — poważny problem. Bo albo mają poczucie, że tej umiejętności im brak, albo też występuje ona nazbyt dosłownie i… jest infantylnością.

Pozostawmy jednak twory teoretyczne, przejdźmy do rzeczywistości dotykalnej. Każdy zgodzi się, że każdemu małemu dziecku brak doświadczenia, które stanowi o sprawach przetrwania. Dzieci zależne są od dorosłych. Sytuacja nr 1. jest zapowiedzią doświadczania i uczenia się. To okres rozwijania potencjału. Jedni mają tego świadomość i wprowadzają swoje dzieci w coraz bardziej złożony świat. Stosują zabiegi pozwalające na rozwijanie wiedzy o zagrożeniach oraz o postępowaniu, a wszystko dzieje się na płaszczyźnie, która dla dziecka powinna być zrozumiała na jego etapie rozwoju.

Mnie interesuje problem związany z ograniczaniem przez dorosłych dostępu do wiedzy. Jednym z przykładów będzie „trzymanie dziecka pod kloszem”. Oszczędzanie mu napotkania na swej drodze nie tyle nieszczęść, co wiedzy, że takie nieszczęścia istnieją. Do tego dochodzi wyręczanie dziecka. Do tego dochodzi — być może nieświadome — wpajanie dziecku przekonania o jego nieporadności, o jego niemożnościach… Nawet wtedy, gdy ono dawno z tych niemożności wyrosło. Krótko mówiąc: produkowanie jednostek, które nie będą potrafiły zbudować sobie własnej autonomii, nie wybudują sobie rzetelnej wiary we własne możliwości, które bedą unikać zaangażowania w rozwiązywanie własnych problemów. Tym bardziej nie będą potrafiły być pomocne przy problemach innych ludzi. To powoduje wycofywanie społeczne…

Skąd się wzięła idea „Nagrody Darwina” albo program TV „Śmierć na 1000 sposobów”? Ktoś sądzi, że ludzie stają się durniami dopiero po osiągnięciu pełnoletności?


Zerknijcie (jeszcze raz?) tutaj i sprawdźcie załączony na dole strony plik.


 

It will be continued...