Era – pies

Wtorek, 31. października 2017 r., piąty dzień niewoli

Era-pies, czyli sunia rasy retriever flat coated, została mi przekazana (przez wręczenie smyczy ze psem *) na końcu) 27. października 2017 roku na mojej działce, w obecności wielu świadków. Wciśnięto mi dodatkowo do ręki umowę sprzedaży oraz pakiet dokumentów zawierających świadectwa i rodowody. W ten sposób wpakowano mnie — urodzonego kundla, który sobie radzi na każdym śmietniku — w powinowactwo z psią szlachtą. A tu tymczasem ja nawet nie potrafię się zachować w przedpokoju, zatem co mówić o salonach. Pogubiłem się całkowicie!

*) Forma "ze psem" prawidłowo brzmi "zepsem" i może tu być często napotykana

W związku z tym postanowiłem się odgryźć i będę tu zamieszczać co jakiś czas moje skargi na mój los, aby do moich oprawców dotarło, co narobili. Będzie to zarazem spis wszystkich trybów i tricków, które zastosowałem, aby przetrwać.

Rzecz pierwsza: to że arystokratka uznała mnie za swoją własność, nie było dla mnie rzeczą niespodzianą. Już dawno, jeszcze będąc uczniem w PRL, czytałem jakimi „oni wszyscy” byli krwiopijcami. Teraz dowiedziałem się, że to całkowita prawda. Ona teraz przejęła mój dom i żyje z moich pieniędzy. Wiedziałem, że to będzie teraz moim podstawowym obowiązkiem, ale nie spodziewałem się, że moje życie i moje sprawy będą zależały od kaprysów Jej Mości Ery.

  • Wolno mi spać w swoim łóżku, ale w nocy muszę uważać, żeby nie przygnieść ani nie zepchnąć.
  • Muszę schylać się, kucać, przysiadać i stawać się podpórką, podłożem, statywem, o który Jej Mość się opiera
  • Moja praca, moje sprawy są bez znaczenia. Ponieważ w pokoju mam zawsze otwarte okno, ale zamykam drzwi, aby nie było przeciągów, teraz muszę przerywać swe zajęcia, bowiem Jej Mość E. życzy sobie wejść lub wyjść. Uwielbia to robić. Zwłaszcza chyba szczególnie ceni krótkie przerwy pomiędzy jednym a drugim.
  • Uznała, że muszę być na drugim końcu smyczy, aby ją chronić. Jednocześnie za każdym razem stara się udowodnić, że tempo przemieszczania się jest w zakresie jej kompetencji. Kierunki zresztą też.
  • Moje palce i uszy  są gryzakami JMości; obśmiałem się szyderczo, kiedy jej nie wychodziło z „mojo chłopsko łydko”… (sprzed 5 minut: z „szyjo” — też)…

Rzecz druga: Moja natura kundla, który śpi byle gdzie i je byle co, wiąże się z tym, że przywykłem być sam sobie panem. Kiedy taki powsinoga krąży między przedmieściem a przysiółkiem, zawsze to i owo usłyszy. Stąd rzecz oczywista, że znałem owo powiedzenie, że to sługa rządzi panem, kiedy pozna jego słabości. Toteż zacząłem pierwsze badania natury arystokratycznego świata. Pogodziłem się z wieloma instrukcjami umieszczonymi we wspomnianej dokumentacji, którą brutalnie mi wciśnięto, bym nie zapominał kim jestem. Ale tradycji bycia powiernikiem, lokajem, łaziennym, ochmistrzem, plenipotentem — nie dam zniszczyć.

Komunikuję: Dzisiaj po raz pierwszy JMość Era nie ciągnęła smyczy ze mną na samym końcu. Do zapamiętania: 31. października 2017, g. 13:10-13:30. Tylko boję się na razie, że się zorientuje, ale… będę konsekwentny.

MYŚL 1: Ponieważ JMość nie zna lokalnego zawołania przychodzeniowego, może więc nagle wyrwać się dokokądkolwiek — smycz musi być więc bezwzględnie stosowana. Ponieważ JMość nie zna sztuki prowadzenia mnie na smyczy, wprowadziłem jej skrócenie do takiej długości, że kiedy kciuk dłoni trzymającej jest wetknięty do kieszeni spodni (dobry stabilizator na poziomie bioder, a nie barku — nie przewraca lokaja), wówczas kolia na szyi JMości znajduje się na wysokości mego kolana, co oznacza względną możność przesuwania się JMości do przodu, jak również pozostawania w tyle, rzędu 10 cm od punktu „zero” (tuż przy kolanie nogi stojącej bez ruchu, bez sztywnego napięcia smyczy). Nie wydaję żadnych dźwięków. Ma powstać zachowanie zupełnie niezależne od poleceń.

MYŚL 2: JMość powinna w zasadzie znać lokalne zawołania (kiedyś będzie to bardzo sobie chwaliła). Stąd w kieszeni lokaja znajdują się „Jadalne Przedmiodty Pożądania”. Na cześć JMości zmieniono lokalne zawołanie E! na imię JMości, zatem brzmi: Era! W fazie początkowej wymawia się je w sposób jednoznacznie słyszalny, nawet kilkakrotnie (lecz nie w jednym ciągu „jakbyzdaniowym”). Odbywa się to w momentach, kiedy JMość jest niewidoczna, lecz w pobliżu, albo też tuż obok, lecz kiedy jest wyraźnie zajęta kontemplowaniem Natury. „Jadalny Przedmiot Pożądania” jest wydobywany wcześniej z kieszeni i trzymany w palcach zdecydowanie w geście podawania. ISTOTNY WARUNEK: Czynność wyciągania JPP nie może być dla JMości widoczna, gdyż staje się zapowiedzią tzw. „następstwa”…

WIADOMOŚĆ OD MOICH OPRAWCÓW
MARIO: Cieszy nas niezmiernie, Że pies realizuje bezbłędnie powierzone mu zadania uwredzania, zamęczania, uprzykrzania, obsikwania Twojego jak dotychczas spokojnego i jakże błahego życia. Czekamy na kolejne odsłony odcinków, z Tobą w roli drugoplanowej oczywiście ;P
MAUPA: Mariuszu, pięknie powiedziane ;) sam bym tego lepiej nie ujął ;P
Krisku, tekst mówi wszystko... :) tak to się zaczyna rysować nowa ERA w Twoim żywocie ;) i nie unikniesz tego, a będzie tego coraz więcej...
A Twoja drugoplanowa rola też nie jest przypadkiem w sytuacji, w której się znalazłeś ;)

Pozdrowienia
Oprawca-jeden z wielu :)

Ona mnie zjada…!

Środa, 1. listopada 2017 r., szósty dzień niewoli

Za dużo oglądałem pierwszych filmów science fiction, takich jak np. „Obcy”. Teraz moja wyobraźnia nieustannie podsuwa mi obrazy, jak taka ruchliwa istota wkręca się we mnie znienacka. Odkryłem, że mogą być stosowane zupełnie inne taktyki, uspokajające. Owa istota pojawia się w pobliżu i daje wyraźnie do zrozumienia, że jest wyluzowana i przepełniona sympatią. Lokuje się w pobliżu, gdy człowiek sobie poleguje, aby ukoić stargane nerwy. I wtedy — na podstawie zachodzących zdarzeń — pojawia się szokująca myśl, że to podsunięcie się, przytulenie… ścisłe ścisłe… nie dające żadnych złudzeń, że może być inaczej, jest faktycznym scalaniem organizmów, przy czym jeden z nich na pewno jest ofiarą. Krótko mówiąc: JMość przetwarza mnie w samą siebie. Czekam z niepokojem na ten dzień, kiedy zacznę raczkować (w trybie błyskawicy) z gryzakiem w paszczy…

Piątek, 3. listopada 2017 r., ósmy dzień niewoli

Kiedy JMość się cieszy, wylewa się z niej fala miłości. Możliwe, że cieszy się bardzo i częściej, niż to się zauważa, bo trzeba było nieraz biec po ścierkę. Był problem wykazujący, że tubylcza Pani nie rozumie, iż w domu pojawił się paromiesięczny szczeniak — doradzam: dywan się zwija od razu… nie trzeba prać i suszyć. Szczęśliwie, że zęby JMości nie swędzą aż tak bardzo, jak to się zdarza w podobnych przypadkach. A poza tym… widać, że pochodzi z dobrej rodziny, gdzie dobre zasady są wpajane. Od pierwszego dnia zorientowała się, które drzwi prowadzą do właściwej klatki schodowej. Kiedy uznała, że mój stoliczek (wysokości 40 cm) jest raczej wątpliwej jakości (zwyczajna, nielakierowana sosna), zaczęła nadgryzać jego narożnik. Jednak — kiedy zorientowała się, że jestem do niego prawdopodobnie przywiązany — dała mu spokój. Nawet nie ma konieczności przeprowadzania jakichś rozmów w tym temacie.

Źródłem dyskusji jest natomiast wychodzenie na zewnątrz. Mimo pozorów, że sprawa już poza nami, młodzieńczy (i zapewne arystokratyczny) temperament nie pozwala na dostojne przechodzenie się po włościach. Chociaż wiadomo, że trawnikami zajmują się wyznaczeni „ludzie”, JMość uważa, że każdy szczegół powinien być „pańskim okiem” doglądany. Wiążąca nas smycz powoduje nieporozumienia: kiedy idę w lewo, smycz podąża w przeciwnym kierunku. Prawdopodobnie JMość ma te same wrażenia. Biega za niesforną końcówką, zapewne, aby ją pouczyć, a bieganie to jest zygzakowate, ze zrywami, wynikało bowiem z postępowania niesfornej smyczy. Niestety… mój kręgosłup źle się z tym czuje. Mam tego bardzo wyraźne dowody.

MYŚL 1: Ponieważ JMość nie zna uwarunkowań, jakie wiążą jej obowiązki ogrodnicze, smycz oraz mój kręgosłup, można by prowadzić do tego, aby zrozumiała. Jest to jednak zbyt skomplikowane. Trzeba by nosić ze sobą tablet z oprogramowaniem, przy pomocy którego można by było na ekranie ukazać zależności, wskazać najbliższe cele, rozrysować strzałkami kierunki działań…

MYŚL 2: Należy dążyć do tego, aby JMość najzwyczajniej przyzwyczaiła się do trzymania się blisko kolana (sytuacja opisana wyżej). Zatem… cierpliwość!

Poniedziałek, 1. stycznia 2018 r., niewola nieskończona

Podejrzewam JMość, że została zaprogramowana. Dlatego długo nie pisałem — trwałem w przyczajeniu. Zaprogramowali ją Darczyńcy (zwani Rodzicami Chrzestnymi) albo duch mojej poprzedniej suni. Raczej to drugie, wynika bowiem, że dzieła dokonane przez Poprzedniczkę zostały uznane za fakty już raz dokonane i nie wymagające powtórek. Być może dlatego moje kapcie, książki i różne przedmioty w pokoju nie są ciachane na kawałeczki. Natomiast Poprzedniczka nigdy nie przegryzała smyczy…

Poprzedniczka zaniedbała tak ważny psi obowiązek, jak wczołgiwanie się na ludzkie kolana. Jest to obecnie wykonywane kilkanaście razy dziennie, przy czym dla mnie wciąż nowym doświadczeniem są zmieniające się gabaryty. Początkowo całość mieściła się doskonale — obecnie poszczególne partie cielesne mają tendencję do powolnego bądź szybkiego zsuwania się. Oznacza to zabiegi JMości służące utrzymaniu status quo za wszelką cenę. Dla mnie to nieustające próby trwałości materiału.

W ramach „działań odmiennych i/lub zaniechanych w przeszłości” JMość towarzyszy mi w odkurzaniu mieszkania. Widoczne jest wyraźne zadowolenie, że posiadany przez nią człowiek doskonale panuje nad warczącym potworem, jakim jest odkurzacz. Dzień sylwestrowy — co pilnie odnotowuję — uczynił mnie partnerem do obserwacji eksplozji świetlnych i dźwiękowych za oknem balkonowym po północy. Również było widoczne zdecydowane zadowolenie, że żadnym drgnięciem ciała czy mimiką nie okazałem strachu…

Poniedziałek, 4. czerwca 2018 r., blaski niewoli

JMość skończyła pierwszy rok życia. Już zorientowała się, że przed nią były inne. Przyjęła to z godnością i zadowoleniem. Wyraźnie odczuwam, że wobec tego reaguje na mnie jak na kogoś, kto już zrozumiał na czym polega obcowanie ze Światem Istot Wyższych. W związku z tym nie goni mnie do żadnych robót i zabiegów, abym znał swoje miejsce, ale uznała mnie za „odpowiednie towarzystwo”.

MYŚL 1: Ponieważ JMość w okresie wczesnowiosennym wyraźnie dawała znać, że zasługuję na chodzenie luzem — przemieszczam się niezależnie… To dla mnie niezwykły dar, więc jestem wdzięczny.

MYŚL 2: JMość okazuje swą łaskawość, co przejawia się jako zaznaczanie, że nie jestem obojętny. Całkiem możliwe, że kiepsko kontroluję swoje emocje i działania, gdyż JMość zauważa potrzebę bardzo częstej aktywizacji mnie oraz sprawdzania, czy już mi się polepszyło…

MYŚL 3: Obawiam się, że zawiodłem JMość… bardzo… JMość sądziła, że zmądrzałem wystarczająco, aby zrozumieć, że moja mózgoczaszka też jest gryzakiem, jednak okazało się, że nie dorosłem do tego zadania. JMość zgrabnie zamaskowała swój zawód poprzez markowanie, że chodziło o moje uszy. Ale to nie było to samo…

Aby jej nie zawieść dość wcześnie zakupiłem książki pana, którego polecano jako  Psiego Mistrza. Zawiodłem się, niestety. Okazało się, że pan — owszem znający się na tym czy owym — jest typowym okazem, który zarazem aspiruje do sycenia się myślą, że przynależy on do Świata Istot Wyższych piszących książki o tych Niższych. Widać jest to dla niego pięta achillesowa, bo czyni starania, aby nieustannie znajdować potwierdzenie tego. Inaczej mówiąc albo spostrzega pewne psie zachowania jako „poddańcze”, albo takowe wymusza.

Transponując to na ludzki świat powinien więc uważać, że podanie mu ręki jest poddańczością. Spokojne wyluzowanie w fotelu przy piwku — też, bo odsłonięty brzuch. Pal sześć — jego problem. Ale czemu mi wmawia, że u psa liczy się tylko węch, ale już dotyk jest sprawą mało dla psa ważną?!

Facetowi się myli sfera poznawcza z emocjonalną. Zawsze podkreślałem, że psy w zasadzie uwielbiają „sytuację kojcową”. Tak nazywam psie tęsknoty do bycia szczeniakiem w kojcu, u boku (brzucha) matki, w kotłowaninie własnego rodzeństwa. Czemu psy tak bardzo cenią spanie ze swoim człowiekiem?

W każdym razie mnie absolutnie nie odpowiada koncepcja, że człowiek trzyma w ręku smycz głównie po to, aby było wyraźnie widoczne to, że ma 100%-we panowanie nad drugim końcem smyczy. Zwłaszcza chodzi o to, aby zauważały to osobniki gatunku homo sapiens. Wszelka samodzielność drugiego końca smyczy uważana jest za osobistą klęskę człowieka, zatem muszą odbyć się akcje ukazujące — bardzo popularne u nas od jakiegoś czasu demonstrowanie postawy — że „nie może być tak, żeby…!” JMość by mi na to nie pozwoliła. Dlatego wyraźnie głoszę koncepcję odwrotną (psst… ona to może przeczytać…)

JMość zdecydowanie opowiada się za cielesną bliskością, aczkolwiek nie tyle, że nalega na wspólne spanie, ile na podtrzymywanie w zębach mojego nadgarstka, kiedy wyprowadza mnie na spacer. Inne formy obgryzania są stosowane wystarczająco często, bym ich obecnie nawet nie zauważał.

To jest jak u ludzi — dotyk jest najważniejszym sygnałem bliskości. Wszelkie czochrania, szarpania, wtulania się, ocierania, stoczone bitwy (kłębowisko), siadanie i kładzenie się tuż obok, wspólne trzymanie tego samego patyka i wzajemne odbieranie go sobie, aby za moment podtykanie go, aby kontynuować zabawę… Iluż rodziców uważa to za niepotrzebny zamęt lub ckliwość! Iluż nauczycieli i wychowawców nie rozumie, że chwilowe przytulenie, poklepanie po ramieniu, pogładzenie po głowie, to najlepiej rozumiane pochwały i sygnały akceptacji. Zwłaszcza łobuziaki do doceniają. Sam nie zapomnę nigdy, jak ważne było dla mnie 12-latka, kiedy „moja pani” zatrzymała mnie na chwilę i — jak rodzona matka — wydłubała mi delikatnie paproch z oka…

Jedna rzecz jest pewna! Porozumiewamy się z sunią już dzięki spojrzeniom, drobnym gestom oraz głębokim wglądom w oczy (wyraz „spojrzeniom” już wcześniej użyłem, ale wówczas chodziło o spojrzenia przelotne). Wszelkie dźwięki używane są jedynie po to, by nie zapominać tej sztuki.

Na koniec: jest ustalone, że kiedy wychodzę zepsem *), mam nie używać imienia Era, ale zwracać się gatunkowo „Pies”, co podkreśla różnicę między nami w miejscach publicznych.

*) "zepsem" było omówione na początku...

Sobota, 11. sierpnia 2018, coś się wyłania

Wyłania się powiązanie dusz. To, co było dotąd, było dobrowolnym przyjęciem za fakt, że z istotą innego gatunku da się być razem. Potem pojawiła się faza „możemy się zaprzyjaźnić”, która nie jest tożsama z „byciem przyjaznym dla każdego”, aby przejść w nieco sinusoidalny cykl „kocham życie, inne stworzenia, ale ciebie najbardziej” i osiągnąć stan „I tak ma być”.

Powyższa fotka pokazuje, że o ile spanie obok siebie — zwłaszcza w namiocie — jest rzeczą normalną, to prawdziwy psi kojec ma jednak swoje reguły i należy się do nich stosować. Pod pojęciem „psi kojec” można rozumieć każdy etap narodzeniowy i niemowlęcy w psim życiu (może on być przedłużany na skutek sprzyjających warunków), ale też staje się symbolem najprawdziwszej wspólnoty. Jego desygnatem jest „wspólne spanie”. Każdy pies do tego tęskni, nie każdemu jest dane otrzymać od życia.

W tym przypadku ktoś [anonimowy fotograf] uwiecznił spanie „łeb w łeb”. Należy zaznaczyć, że w opisywanym przypadku od tego właśnie wariantu rozpoczynało się zasypianie, po czym pojawiały się rozmaite sytuacje nocnych przemieszczeń oraz przeformatowań układu elementów ciała. Innymi słowy, przyrodniczymi, wskazuję, że stało się ważne dla JMości, aby własną twarz wtulać w tzw. „pobliże twarzy” drugiej istoty, była to zwykle szyja (okolice grdyki lub „podszyje”). Generalną zasadą było jednak utrzymanie bliskości pysków.

Aby wspomnieć inne przejawy życia JMości dodam, że jej wcześniejsze życiowe doświadczenie związane z tzw. dniem Sylwestra przełożyły się na całkowitą obojętność na grzmoty, pioruny i błyskawice. Jako szczególne potwierdzenie uważam suchy trzask wyładowania w tzw. najbliższej okolicy (szacunkowo w odległości kilkuset metrów), czyli w tajemnym miejscu Bieszczadów, podczas obozowania — bez żadnych reakcji.

Ponieważ poprzednie doświadczenia z tego miejsca uwidoczniły, że tzw. „nasze psy” załatwiały swoje potrzeby podczas wyjść z obozowiska, donoszę, że w naszym przypadku JMość — bez uwag z mojej strony — sama określiła miejsce swojej działalności w miejscu, w którym dokonywała jej „męska młodzież rodzaju ludzkiego”.

Wtorek, 1. stycznia 2019, zupełnie nowa era…

Zaczął się właśnie 2019 rok. Oto wpis, jaki pojawił się w sieci:

Niniejszym informuję, że panna Era de Margabi, córka Flame’a i Diany, spełnia wszelkie oczekiwania ustanowione przez Dalekich Przodków.

Matka chrzestna oraz Ojcowie chrzestni (17)
powinni wiedzieć co następuje:

Panna Era de M. w Ostatnim Dniu Roku przemierzyła spory obszar leśny na swoich ziemiach, zaś spotykanych włościan (z kijkami i na rowerach) obdarzała łaskawym spojrzeniem, bez niepotrzebnego zatrzymywania ich, gdy spieszyli do swoich zadań.

Wybrała się także swoim pojazdem do lasów odleglejszych, gdzie spędziła miłe chwile ze swoim dalekim kuzynem (dając mu przykład i okazując, że nie powinno się w ogóle zwracać uwagi na dalekie grzmoty).

Kiedy rozpoczęła się nawała wstępna, panna Era de M. wyszła wraz ze mną skontrolować stan łąk koło posiadłości. Jej nastrój — widać to było — był lekki, niczym nie zmącony.

Punkt krytyczny nocy sylwestrowej minął w zasadzie niezauważony. Jedynie mocno po godzinie pierwszej, kiedy w zasadzie była już wszędzie cisza, tuż pod posiadłością rozległy się potężne łomoty…

To był moment przełomowy, bowiem zachowania panny de M. ukazały jej poruszenie, co skłoniło mnie do oderwania się od ekranu TV, a następnie musiałem nieco inaczej ustawić żaluzje, aby światła pochodzące od wybuchów mogły padać na podłogę tuż koło panny E. de M.

Sądzę, że jest wiadoma niezwykła pasja, jaką przejawia szlachetna panna E. de M. tropiąc, spostrzegając i w skupieniu obserwując światła, błyski, odbłyski, poświaty, odbicia, cienie, załamania i rozszczepienia, półcienie i ruchome „zajączki”…

Kiedy zjawiska ustały, można było spokojnie położyć się do snu.

Poniedziałek, 29. kwietnia 2019, szlachectwo zobowiązuje…

JMość zbliża się do już pełnoletności, a jej widzenie swej pozycji, bazujące na starannym wychowaniu klasycznym (opartym na unikaniu przymusu a podawaniu wzorców), udowadnia, że cechy wrodzone, które mają możność rozwijania się w optymalnych warunkach — dają pożądane i oczekiwane efekty.

Oznacza to, że jest osobą zachowującą na przyzwoitym poziome swe zachowanie, wiedzącą, czym jest odpowiedzialność, a mimo niezwykle rozbuchanego temperamentu potrafiąca w mgnieniu oka powściągnąć temperament. Ogromna ciekawość świata, wsparta zabiegami opiekuna, by rozumieć zjawiska i ich zależności, jak równość sens i konieczność uczciwości postępowania, sytuuje ją na równi z liczącymi się pannami. Wystarczy wspomnieć, że doskonale potrafi powściągnąć swój język (komunikuje się dyskretnym, rodzinnym językiem), dba, aby sprzęty w jej otoczeniu wyglądały raczej na nieużywane, niż zepsute; wykazuje niezwykłą cechę chroniącą ją przed spożywaniem — nawet bardzo bardzo apetycznych — kąsków nie należących do niej, a pozostawionych w samotności… w zasięgu jednego, niezauważonego kłapnięcia.

W ten sposób stało się, że to, co niegdyś wydawało się niewolą i osaczeniem, obecnie jest stanem miłym, bezpiecznym, krótko mówiąc… zdecydowanie przyjaznym.

Czwartek, 27. czerwca 2019, czterołapstwo łączy…

JMość, kiedy wychodzimy na spacer, stara się nie ominąć otoczonego niską siatką ogródka przy sąsiednim bloku. Wkrótce dostojnym krokiem, czasem pomiaukując, zbliża się perska kotka, która schodzi z balkonu na parterze, stają naprzeciw siebie nos w nos i patrzą. Potem jedna z nich układa się przy siatce, po czym druga robi to samo… a czas płynie.

Bywa, że pojawia się sąsiad, z którym ucinam sobie pogawędkę, ale zawsze mamy potrzebę słownego wyrażenia swego zachwytu, dla zwierzęcej przyjaźni — psa z kotem. Dwustopstwo też łączy…

Sobota, 29. czerwca 2019, spsienie… za przeproszeniem

Dziś, powodowany odruchem, jaki dotąd jeszcze nie występował, nagle się spsiłem. Zimny, trącający mnie nos oraz wgapione brązowe ślipia dały mi wyraźnie do zrozumienia, co powinienem zrobić. Wstałem, sięgnąłem po pudło zawierające psie przysmaki (dawane z częstotliwością np. raz na trzy dni — kościopodobny kawałek „czegoś”), po czym wyjąłem jeden taki i podałem… z pyska do pyska. Co się ze mną dzieje!?

Sobota, 6. lipca 2019, Dzień Psa

Wyznam rzecz jedną… otóż Moje Domowe Zwierzę (nie to, co myślicie), czyli JMość, przynajmniej kilka razy dziennie łapie mnie zębami za przedramię i trzyma je w pysku przez chwilę. Poprzednio (o czym już pisałem) zdarzało się to sporadycznie. Podobnie postępuje z mymi przyjaciółmi i Najbliższymi Sąsiadami (chodzi o całe podwórko w blokowisku). I nikt nie jest przerażony… A nawet niektórzy czują ogromną dumę.

W ten sposób właśnie okazywana jest przyjaźń — jako przekaz: „jesteś mój/moja”…

Wtorek, 14. kwietnia 2020, koronawirusowo

Brak wpisów nie oznacza zatrzymania w rozwoju. Na pewno oznacza progres, którego nie da się zapisywać kroczek po kroczku, bo będzie nudny. Porównanie sytuacji po dłuższym czasie coś jednak ukazuje. I nie ma znaczenia, że pominie się różne smaczki, wydarzenia i impresje.

Psia dorosłość oznacza również dojrzałość. Także dotyczy to naszego współistnienia. Zupełnie świadomie oraz
z odpowiedzialnością określiłem nasze bytowanie razem jako rodzaj cudu. Ewidentnie… mamy siebie wzajem
i jesteśmy tego świadomi, ale również jesteśmy tym ukontentowani.

Pozostawmy na boku takie relacje (u zwierzoczłeków często wspólne) jak czułości i pieszczoty. Wspomnę tylko, że są spontaniczne i bez wyrachowania, co między ludźmi się zdarza. W tym wypadku należy mówić o wciąż rozwijającym się wspólnym porozumieniu i szacunku. Nie istnieją takie emocje, jako obawy, lęki, złości. Zaufanie jest na każdym kroku. Mam porównanie z dziesiątkami, co najmniej, relacji człowieka i psa, w których zauważało się istotne zaburzenia. Moje poprzednie psiska miały ze mną podobne relacje, ale zauważam, że wciąż się rozwijam. Nie tylko ja, ale i moi przyjaciele-psiarze, którzy znali choćby poprzedniczkę Ery, czyli Mimi, twierdzą zdecydowanie i niezależnie od siebie, że Era jest jakby kolejnym wcieleniem Mimi. Okazało się, że jej „przeistoczenie się” w dojrzałego psa, wyposażonego w odpowiednią wiedzę, reakcje i zachowania — było niemal natychmiastowe. Teraz rozwijamy się oboje jak gdyby startując od poprzednio osiągniętego pułapu. Ekscytujące!

Nie mam zamiaru opisywać tu kolejnych przykładów — jest ich masa. Musiałbym mieć chyba zespół asystentów, którzy zapisywaliby w notesach kolejne elementy rozwoju. Dodam tylko, że mam takie wrażenie, że autorzy tych książek o psychice psów, którzy przestali patrzeć na nie ckliwie i naiwnie, wydają mi się ubodzy w wiedzę, którą ja zdobywam…

Piątek, 12. lutego 2020, nadal koronawirusowo

Daje się zauważać, że czas biegnie. Bieganie psa (na przemian z leganiem sobie na moim tapczaniku) jest już elementem wrrrośniętym w moje życie — nie ma zmiłuj. Szczęśliwie niektóre sprawy przeobrażały swoje formy łagodnie i czyniły sporo przyjemności — stały się tradycją, jak codzienny wyjazd do lasu i bycie w nim minimum 2 godziny.

CDN