Nic nie poradzę na to, że nie jest tak, jak chcecie. Być może niewystarczająco nauczyłem się wyrażać się jasno, ale spróbuję to opisać. Basini był studentem jak każdy inny. Najzupełniej normalną osobą. Nagle — potknął się. Myślałem już wcześniej o tych sprawach… poniżeniu i degradacji… ale nigdy ich nie doświadczyłem. Ale Basiniemu się to przytrafiło. Musiałem przyznać, że możliwym jest… że człowiek nie był stworzony raz na zawsze dobry lub zły. Wszyscy nieustannie się zmieniamy. Istniejemy wyłącznie w naszych działaniach. Lecz jeśli pozwolimy sobie na zmiany… dokąd dojdziemy, torturując lub poświęcając zwierzęta… wszystko wtedy jest możliwe. Wtedy nawet to, co najbardziej przerażające, stanie się po prostu możliwe. Potem już nie ma granicy pomiędzy dobrem a złem, obydwa łączą się niepostrzeżenie. Wtedy najzupełniej normalni ludzie mogą robić potworne rzeczy. Było tylko jedno pytanie: „Jak to możliwe?” By to zaobserwować, pozwoliłem, by nie zostało to zgłoszone *). Chciałem dowiedzieć się, jak to jest możliwe. Co dzieje się, gdy człowiek sam się poniża, lub nagle staje się okrutny? Zawsze myślałem, że to by oznaczało koniec świata. Teraz wiem, że jest inaczej. To, co wydaje się z daleka tak przerażające, tak niewyobrażalne, po prostu się wydarza. Spokojnie i naturalnie. Dlatego każdy musi być nieustannie czujny. Oto, czego się nauczyłem.
Robert Musil, Niepokoje wychowanka Törlessa, r. wyd. 1906,
(dialog głównego bohatera z filmu Der Junge Törless)
*) Basini był upodlanay przez kolegów w internacie. Törless oczekiwał, że Basini z godnością odeprze brutalność, lecz nic takiego się nie stało. Ten brak poczucia godności uczynił, że Törless, poczuł niechęć do Basiniego, zamiast do oprawców. Nie potrafił tego zrozumieć, że człowiek nie broni się, ale znosi upokorzenia - uznawał to za brak godności, szacunku do samego siebie
Ktoś mnie kiedyś nauczył swoistego myślenia, którego ja później również nauczałem. Pomyślcie, jak przeciętnemu człowiekowi łatwo przychodzi zabić muchę albo komara. Już znacznie trudniej zabić wróbla albo mysz, a jednak wiele osób to zrobi. Jeszcze trudniej jest pozbawić życia kota lub psa. Im większe zwierzę, im bardziej skomplikowane, tym większy psychiczny opór, by je pozbawić życia. Ludzie poszukują w sobie jakiegoś istotnego motywu, który by ich do tego skłonił. Logiczna natura ludzka w przeważającej części potrzebuje nadającego się do przyjęcia warunku, powodu, celu. Im wyżej rozwinięta istota, im większe rozmiarami zwierzę, tym mocniejszy musi być motyw zabójstwa. Jakże łatwo jednocześnie przychodzi niektórym ludziom zabijanie istot swego gatunku. I jakże małe bywają motywy.
Wyobraźcie sobie sytuację (która nie zdarza się znów tak rzadko): idzie tatuś z synkiem przez las, po ścieżce pełznie pomrów albo ślimak wielki (granatowy, duży, bez skorupy) i ojciec go trask — nogą. Synek, w pierwszym odruchu obrony, jak zwykle dzieci lubią wszystko, co żywe — protestuje, ale ojciec mówi: To straszny szkodnik, synku. Synek uspokaja się. Nie ma zresztą powodów, by nie wierzyć ojcu, ten zaś niekoniecznie kłamie. Najważniejsze, że jest motyw. To straszny szkodnik.
Łatwo wierzymy w argumenty, które stają się dla nas motywem, rzadko sprawdzamy prawdziwość twierdzeń.
„Szkodnik”. To nam — ludziom — wystarcza, by umotywować nasze postępowanie. Łatwo też godzimy się na zło, jeśli nie dotyczy nas osobiście, choćby wtedy, gdy zdarza się daleko. Czy rzeczywiście czujecie aż tak wielki dreszcz, kiedy w telewizyjnych wiadomościach jest mowa o ludzkich nieszczęściach? Są ludzie, którzy
z wypiekami na twarzy czekają co dnia na nowe wiadomości o trzęsieniach ziemi, o katastrofach, o ofiarach.
W Kazachstanie 200 ofiar trzęsienia ziemi, w Kalifornii powódź i huragan, w Izraelu kolejny zamach bombowy,
w Meksyku sekta pozbawiła życia dziesiątki ludzi, a wszystko to daleko, za wieloma górami, za wieloma rzekami. Prawda to, że nieszczęścia zza najbliższej granicy odbierane są już mocniej?
No, a w drugim końcu Polski? A w twoim województwie? A kilometr od twojego domu? A zupełnie blisko…?
Jakże to jest ważne! Im bliżej ciebie, tym bardziej bolesne. Nawet gdy — jedynie teoretycznie — chciałoby się powiedzieć: A w twoim domu rodzinnym? Natychmiast w sukurs przychodzi niedomówienie, delikatność, by nie urazić, nawet samym myśleniem. Kierując się właśnie takimi przesłankami, jak wyżej opisane, człowiek sam dla siebie, z prymitywnych i egoistycznych pobudek, stwarza sobie „podlejsze natury”, bo sam je „oddala” od siebie.
Przypomnijcie sobie z dzieciństwa Jasia albo Grzesia, albo jakiegoś innego, z czerwonymi, dużymi, odstającymi uszami, który ciągle dostawał po karku, bo był muchą do pacnięcia. A ten rudy? Wszak „inny” równa się — „szkodnik”. No i jest motywacja. Do grubej Kasi z wystającymi ząbkami (pamiętacie te żarciki z niej?) nikt nigdy nie chodził do domu, nikt też nie proponował jej wspólnej zabawy — takie sztuczne tworzenie oddalenia.
Podobnie jest z „obcymi”. Oni nie są wszak „nasi”. Bo „naszym” wolno, ale już „obcym” — nie! Do absurdu dochodzi, gdy dzieje się tak, jak kiedyś zdarzyło się na Cyprze (przypominam o starym konflikcie grecko-tureckim), gdy grecki student wpadł samochodem na dziecko. Nieszczęśliwie dziecko zmarło. Dziecko było tureckie. Studenta zlinczowano: Nie będzie Grek rozjeżdżał tureckich dzieci! W podtekście zawarta była informacja, że Turkom wolno.
Mniejsi bracia. Dla wielu — gorsi.
Te koty kopane i podpalane. Te psy gonione kamieniami. Te zestrzeliwane śrutem wróble. Te gniecione patykiem mrówki. Może przez twoich kolegów, może przez ciebie.
Fragment rozdziału Mniejsi bracia z książki
Survival po polsku mego autorstwa, wyd. 2015 r.