Lęk

Piotr Orawski

Lęk jest jednym z pierwszych, podstawowych, elementarnych doświadczeń i emocji każdego z nas. Doświadczeń, bo jest poza zasięgiem naszych możliwości decydowania; o jego oddziaływaniu na nas nie mamy żadnego wpływu; emocji, bo na to też wpływu nie mamy, chociaż lęk często kieruje naszym życiem. Jest to poniekąd stan irracjonalny, bo chociaż próbujemy w miarę racjonalnie rozpoznać jego przyczyny, to sedna istoty nie dotykamy. Lęk jest w pewnym sensie poza obszarem naszej świadomości. Jest czymś w rodzaju archetypicznej bojaźni o wszystko: o bycie, o życie, a nade wszystko o tych, których kochamy. Są takie piękne słowa, wypowiedziane w rozmowie Małego Księcia z Lisem o wzajemnym oswajaniu: Jeśli będziesz miał przyjść o czwartej, już o trzeciej zacznę odczuwać radość. Lęk polega na tym, że jeśli o czwartej cię nie będzie, zacznę się niepokoić, a o piątej zacznę odczuwać lęk. Może się mylę, ale dla mnie natura lęku dotyczy przede wszystkim bliskich mi ludzi. Sam o siebie się nie lękam; co ma być, być musi. Do tej świadomości, rzecz jasna, się dochodzi, często z mniejszym lub większym trudem, ale zwykle jest to dla ludzi dojrzałych oczywistość. Kłopot polega na lęku o najbliższych, o ludzi kochanych albo tych, których lubimy, szanujemy, cenimy. Tu żadnej dojrzałości nie ma; tu jesteśmy bezradni jak dzieci, które zostały nawet na kilka minut pozostawione bez opieki rodziców. Lęk jest wtedy doświadczeniem pierwotnym, egzystencjalnym, jak płacz zagubionego w tłumie dzieciaka. Wszyscy w takich sytuacjach jesteśmy opuszczonymi — nie z naszej winy — dziećmi. Nie wiadomo, co ze sobą zrobić, dokąd pójść, gdzie znaleźć pocieszenie. To jest stan psychiczny, który z reguły nie zakłada jakiejkolwiek nadziei, który w gruncie rzeczy jest beznadziejny. W Niebieskim Krzysztofa Kieślowskiego jest taka poruszająca scena, w której gospodyni głównej bohaterki, która straciła w wypadku wszystkich swoich bliskich, płacze. „Dlaczego płaczesz?” — pyta gosposię ciężko doświadczona przez los młoda kobieta. „Ja płaczę, bo pani nie płacze”. Jest to chyba odpowiedź na istotę lęku i późniejsze jego konsekwencje. Lęk jest wyobraźnią negatywną, ale odniesioną do ludzi nam najbliższych, która żywi się przekonaniem, że nic złego się nie stało, choć właśnie to najgorsze właśnie się stało. Lęk jest miłością. Nie dba o siebie; dba o innych. I to jest być może jego jedyna, ale najwartościowsza cecha. Kosztuje to wiele, ale jest pięknym świadectwem naszego człowieczeństwa. Być człowiekiem to odczuwać lęk. Przed wszystkim, przed tym, co jest nam dostępne w codziennym doświadczeniu bycia i życia. Dopiero później przychodzi lęk, który niektórzy nazywają lękiem metafizycznym. Nie wierzę w taki lęk. Nie ma on nic wspólnego z intelektem czy myśleniem; prawdziwy lęk dotyka tylko tych obszarów, które nazywamy duszą, czuciem, emocją. Lęku nie można wytłumaczyć intelektem, lęk można jedynie mentalnie opisać; doświadczamy go wyłącznie fibrami duszy i emocji, i dlatego jest w zasadzie doświadczeniem nieprzekazywalnym, nieprzekładalnym na innych ludzi, nawet nam najbliższych. Lęk jest samotnością, samotnością przerażającą, bo skazaną wyłącznie na samą siebie, bez możliwości nawiązania jakichkolwiek relacji. Jest jak nasze ciało — możemy się nim podzielić, ale nigdy nie przekroczymy niewidzialnej granicy własnego tylko naszego odczuwania. Lęk jest też objawem człowieczeństwa. To co innego niż strach, który jest własnością wszystkich istot żywych, pochodną instynktu samozachowawczego. Strach to reakcja na oczywiste i często bezpośrednie zagrożenie; lęk jest emocją innego rodzaju. Jest świadomością możliwego cierpienia, tragedii, żałoby. W kulturze i duchowości Śródziemnomorza, z którego większość naszego świata czerpie swe źródła, są dwa wielkie znaki lęku: to ogród Gethsemane i przejmujące słowa wypowiedziane na krzyżu Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? Lęku o siebie i zarazem wszystkich innych ukochanych ludzi.

Ze strony…