Szkolenie ma dostarczać nie tylko nowej wiedzy i nowych umiejętności. Potrzebne jest uświadomienie sobie wartości tego procesu, ale i sposobu jego przeprowadzania. Jest to kwestia metodyki, a w tym mieści się wiedza o roli uczącego się oraz tego, który uczy. Nie jest to bynajmniej wyłącznie konstatacja, że jeden wiedzę pobiera a drugi podaje, i że to wszystko.
Survival wymaga szczególnie dobrego wiązania poszczególnych dziedzin wiedzy — nazywa się to holistcznym podejściem. Współczesna szkoła (zresztą od wielu wielu lat) podzieliła wiedzę na przedmioty. To ogranicza samoistną zdolność łączenia elementów w spójną całość. Każde zjawisko może być opisane na sposób przydany tylko określonemu przedmiotowi nauczania (pozornie, ale skutecznie niestety). Na przykład język polski — taki szkolny przedmiot — opowiada głównie o gramatyce, o ortografii, o słownictwie i literaturze, ale zawiera mało wiadomości o komunikacji społecznej, o psychologii i jej związkach z budowaniem przekazów i operowaniem znaczeniami. Nie zajmuje się jakoś szczególnie melodią języka, intonacją, akcentami znaczeniowymi czy mową ciała.
Holistyczne (spójne) widzenie świata wiąże się z naszą ludzką koherentnością, czyli naszym własnym spojeniem z rzeczywistością. Człowiek ze słabym poczuciem koherentności czuje brak związku (w niektórych wymiarach) siebie samego z życiem. To oznacza w łagodnej wersji niezadowolenie z siebie lub ze świata, fochy i stresy, a w poważniejszej — nerwice, skłócenie z życiem i nawet zaburzenia psychiczne.
Survival jest dziedziną, która z założenia akcentuje holizm i koherentność. Od spójności tego, co jest, tego co rozumiemy, tego co, naszym zdaniem, możemy i tego, do czego faktycznie jesteśmy zdolni — zależy przetrwanie. I wcale nie chodzi tutaj o przetrwanie chłodnej nocy, ubogiego posiłku bądź nawet dwóch, jakichś tam niewygód i dyskomfortów na biwaku, ale o wchodzenie w spójną wizję samego siebie, zwłaszcza w mocno nieprzyjaznym świecie. To się może zdarzyć.
Survivalowiec bowiem nie zajmuje się zdobyciem wiedzy jedynie o szczegółach bytowania, ale wprowadza się świadomie w tryb osiągania szczególnego sposobu myślenia. Przynajmniej takie są założenia….
Jednym z założeń szkolenia survivalowego jest posiadanie przekonania, że jest ono złożone z wielu elementów, te zaś wiążą się ze sobą niewidzialnymi nićmi. Już choćby poznanie podstaw psychologii otwiera możność zrozumienia własnych potrzeb, osobistych modeli funkcjonowania, podejmowania decyzji, kształtowania odporności. Idąc dalej zaczyna się rozumieć ludzkie wzajemne wpływy i interakcje, można mieć wpływ na przebieg wydarzeń. Można też zrozumieć jaka jest różnica między kierowaniem ludźmi a manipulacją. Wiedza psychologiczna pozwala na taki dobór zachowań, aby skutek miał znaczenie ratownicze, a nie tylko „udany obraz samego siebie w lustrze”. Mądry szkoleniowiec powinien pracować nad motywacjami kogoś, kto szkoli się survivalowo głównie z pobudek prowadzących do poprawiania obrazu samego siebie, albo też wyłącznie dla przeżycia przygody. Chodzi o to, aby takie właśnie motywacje (a nie ma w nich niczego złego) mogły się przeobrazić w potrzeby wyższego poziomu. Koherentne…
Aby to powiedzieć inaczej: mądry szkoleniowiec uczy nie technik, ale integralności.
Mądry majster, chcąc nauczyć jakiejś konkretnej techniki, najpierw wykazuje istnienie potrzeby, a następnie przydatności owej techniki do osiągnięcia celu — dlatego należy zapoznać się z instrukcją.
Ktoś napisał, że survival jest dla samotników. Totalna bzdura: tenis też widocznie jest dla samotników, bo każdy ma własną rakietę… Może nie znalazłem najlepszego porównania, mnie jednak zadowala. Survival nigdy nie odnosił się wyłącznie do narzędzi oraz technik. W nim trzeba działać zarówno samotnie, jak i z ludźmi. Owi ludzie, to będą członkowie grupy, której przewodzę, albo z którą jestem związany. To będą ludzie, których napotkam i których będę chciał mieć za sojuszników. To będą spotkani ludzie nieprzychylni mi, których będę chciał/musiał przekonać do działania na moją korzyść, a przynajmniej do nieszkodzenia mi…
Samotnicy w survivalu się zdarzają, z tym się zgodzę… Nie da się jednak uzyskać biegłości w sztuce psychicznych relacji, gdy się jest samotnikiem. A przynajmniej będzie to znacznie utrudnione. Istnieje więc konieczność skorzystania z usług „majstra”. Jeśli go nie ma, to innych osób.
Majster musi więc odpowiednio zmotywować. Nie będzie dobrze, jeśli dalsza nauka będzie polegać na wysiłku majstra. Optymalnym rozwiązaniem będzie za to aktywność adepta działającego pod okiem majstra, na skutek jego subtelnych podpowiedzi — żadnego „kawa na ławę”, od początku i do końca. Człowiek zmotywowany czyni (krótko mówiąc) starania. Uruchamia często zupełnie odmienny sposób szukania rozwiązań, czyni kolejne próby. Jeśli przegrywa, czuje niedosyt. Zatem chce powtórzyć, aby przekonać samego siebie, że to możliwe (zwłaszcza, kiedy stwierdza to półgębkiem majster).
Wynik może być kiepski, jeśli majster niby motywując, ostentacyjnie ukazuje przepaść między wiedzą własną, a wiedzą adepta. Chyba, że jest to celowe, z przymrużonym okiem, drażnienie ambicji. Albo kiedy to jest umówiona gra… Fatalnie, jeśli majster piekli się, szydzi, obraża i poniża. Działa to tylko na niektórych, najczęściej socjo- i psychopatów oraz psychotyków.
Majster bywa majstrem, a może być Mistrzem.
Przejdę teraz do kwestii „bardziej” metodycznych. Czynię to z konieczności, aby ich nie przegapić, ponieważ są one absolutnie niezbędne, a ja tymczasem znalazłem się w „ciągu pisania” w fazie tworzenia wstępu do wstępu…?
Przedstawię metodyczne reguły po swojemu, bazując na własnych doświadczeniach. Dla wymagających „czegoś innego” — zawsze mam tę wskazówkę, aby rzetelnie poszukali w literaturze. I żeby tego nie zaniechali, bowiem ludzi szkolących, którym wydaje się, że robią to rewelacyjne, jest nadmiar. Trzymajmy się pewnej głównej myśli przewodnej, która mówi, że o wszystkim decyduje diada (dwuelementowy układ nierozerwalny): Mistrz-Uczeń. Bez istnienia ucznia nikt nie jest mistrzem…
Muszę być JA i musisz być TY.
Musi między nami coś zaistnieć, jakiś MÓJ zamiar kontaktu z TOBĄ. JA chcę na CIEBIE wpłynąć. Wiem PO CO to chcę zrobić.
JA konstruuję PRZEKAZ. Wiem CO powiedzieć, dobieram słowa, dobieram (choćby podświadomie) ton głosu, mimikę, gestykulację, bo wiem JAK to przekazać.
Musi zadziałać bodziec, który uczyni, że TY zwrócisz na MNIE uwagę. Teraz TY słuchasz co JA mówię. Najpierw TY reagujesz już na MÓJ ton głosu, na mimikę i gestykulację. Wnioskujesz o MOICH intencjach.
Rzecz w tym, że różnią nas standardy osobiste: jakaś mimika może co innego znaczyć dla MNIE i co innego dla CIEBIE; jakiś ton głosu wywoła u CIEBIE inne skojarzenia niż u MNIE.
Teraz analiza tego CO mówię, może doprowadzić do TWOJEJ interpretacji nawet całkowicie niezgodnej z MOJĄ intencją.
JA jestem „tym, który wie”, zatem nie wolno mi oburzać się na TWOJE reakcje, że są nieadekwatne. Muszę dokonać szybkiej analizy tego JAK przekazałem. I przekazać jeszcze raz. Inaczej. Skuteczniej.
W tej diadzie nie ma mowy o dominacji jednego nad drugim, nie ma mowy o emocjach „bycia lepszym, bo wiedzącym”, ani o mniejszej wartości „tego, który nie wie”.
Skoro tak, to powiedzmy sobie o pewnym warunku: są to rzeczy, o których Mistrz musi wiedzieć. Bo Uczeń nie musi… Zatem to Mistrz jest zobowiązany czuwać nad przebiegiem procesu. Chodzi o proces podawania-przyjmowania wiedzy.
Dlatego to Mistrz powinien zdawać sobie sprawę z tego, czy używa zrozumiałych pojęć. Powinien wyczuć, czy dobrze wyjaśnił pojęcia niezrozumiałe. Takie rzeczy trzeba bowiem weryfikować. W przeciwnym razie może się zdarzyć, że wyjaśnianie będzie miało charakter ignotum per ignotum… Proszę sprawdzić, co to znaczy.
To Mistrz musi wiedzieć, czy mówiąc o procesach odnosi się do czynnej wiedzy Ucznia. To oznacza, że rozumienie przez Ucznia zależności pomiędzy elementami biorącymi udział w procesach bierze się z tego, że są mu już znane procesy pozwalające rozumieć proces nowoopisywany.
To Mistrz musi wiedzieć, że nadmierna ilość bogatych przykładów, prezentacji, pokazów może stanowić przeszkodę w zapamiętaniu podanej wiedzy. Sam wielokrotnie byłem świadkiem zachwytu Uczniów dla rewelacyjnego pokazu, który jednak nie dał się zapamiętać. Mistrzostwo zostało zaprzepaszczone…
Mistrzem survivalu będzie ten, kto rozumie, że przekazane techniki muszą przekładać się na praktykę, którą Uczeń posłuży się wielokrotnie (powtarzalność ćwiczenia) oraz w rozmaitych uwarunkowaniach (wariantowość ćwiczenia). A efekt zawsze powinien być ten sam — zadowalający.
Praktyka pokazała, że wiele można uczynić wskazując na początku szkolenia wszelkie techniki prowadzące do efektu. Pokazała też, że istnieje Inna Droga: przed jakimikolwiek technicznymi wskazówkami najpierw kreowana jest wizja efektu (oraz wszystkie jego składowe decydujące, że będzie on zadowalający), a następnie adept podejmuje się ów efekt uzyskać samodzielnie, bez znajomości technik. Ta droga pozwala Uczniowi na przebycie Własnej Drogi. Ta droga pozwala Mistrzowi na wskazanie skuteczności Ucznia w jego poszukiwaniach Drogi. Ta droga jest drogą własnej przedsiębiorczości, a nie drogą słuchania i patrzenia.
Mistrz, który pozwoli, aby opis skuteczności Ucznia wpłynął na zniechęcenie, na pogorszenie jego obrazu własnego; który oślepia swoją mistrzowską doskonałością, który szydzi i poniża — nie jest Mistrzem.
Jest Jeszcze Inna Droga: zadowalający efekt można osiągnąć dążąc do niego wspólnie. Mistrz i Uczeń wykonują ćwiczenie-zadanie stosując-testując różne techniki, różne narzędzia, różne rozwiązania…