Było nas trzech. Kajtek, Jeden-Taki i ja. Kajtek był początkującym turystą, więc po wyjściu na peron w Laskowicach i paru kilometrach w stronę Tlenia okazało się, że muszę mu wyjąć z plecaka to i owo, by przenieść wszystko do swego plecaka, bo Kajtek sobie nie poradzi.
Jeden-Taki był — rzec można — niemal „zawodowym traperem” i okazał się jako taki niezwykle użyteczny przy rozbijaniu pierwszego obozowiska w lesie. Szkoda właściwie, że okazał się potem (zupełnie innym razem) hochsztaplerem i wydrwigroszem, bo byłby z niego polecany przeze mnie „survivalowy przewodnik”.
Rano wyruszyliśmy w dalszą drogę. Szybko dzień okazał się nieznośnie gorący i kiedy doszliśmy do miejscowości Osie, widok otwartej gospody (a była to niedziela) wywołał w nas niekłamaną radość. Natychmiast ustawiłem się w długawej kolejce miejscowych panów spragnionych piwa. Za mną stanął Jeden-Taki, Kajtek pilnował na zewnątrz plecaków.
— Żarty sobie robisz ze mnie!? — usłyszałem za plecami. Gdy się obejrzałem, zobaczyłem stojącego chuderlawego Pijaczka w postawie bojowej, a naprzeciwko Jednego-Takiego.
Pijaczek był wściekły.
Popatrzyłem na Jednego-Takiego i zobaczyłem, że nie tylko że żadnych żartów sobie nie robi, to w dodatku nie bardzo wie, o co chodzi.
— Żarty sobie ze mnie robisz? Wyjmij to! — wrzasnął Pijaczek.
Patrząc w ślad za Pijaczkową ręką zobaczyłem, że Jeden-Taki ma za uchem duże pióro jakiegoś ptaka, drapieżnego, sądząc z cętkowania.
Nie poczułem się tym specjalnie dotknięty.
Pijaczek był wyraźnie innego zdania. Twarz zaczęła mu purpurowieć i purpurowiała tym więcej, im więcej Jeden-Taki używał zwrotów grzecznościowych, by przy ich pomocy wytłumaczyć, że trzymanie pióra za uchem, zgodnie z konwencją praw człowieka, jest dopuszczalne.
Wreszcie zdenerwowany Pijaczek dopadł pióra.
Wtedy niespodziewanie nadeszła pomoc. Czyjaś ręka zabrała pióro z ręki Pijaczka i zaczęła je mocować za uchem Jednego-Takiego.
— Zostaw chłopaka! — powiedział Podchmielony.
— Co on mi tu będzie! — rozdarł się Pijaczek.
Teraz pióro musiało powędrować do Pijaczka z powrotem.
— A co on ci robi?
— A to piórko…!? — machał Pijaczek Podchmielonemu przed nosem.
— Co ci to pióro przeszkadza?!
— A co cię to obchodzi? Przeszkadza!
Pijaczek nie skończył jeszcze mówić, gdy już miał pustą dłoń. Pióro w sposób gwałtowny powędrowało za ucho Jednego-Takiego.
Podchmielony był osobnikiem upartym i zdecydowanym spełnić tego dnia dobry uczynek. Pijaczek był osobnikiem upartym i zdecydowanym nie dopuścić tego dnia do świętokradztwa. Niedopuszczenie do świętokradztwa miało widać większą wagę niż spełnienie dobrego uczynku, bo po kilku miętoszeniach pióra Podchmielony jednak machnął ręką i poszedł sobie.
Jeden-Taki pozostał sam na sam z Pijaczkiem. Stojący obok tłum żądnych piwa nie liczył się.
— Słyszyyysz!!? — zawył Pijaczek zbliżając się nos w nos do Jednego-Takiego.
Miałem już dość. Mam zwyczaj nie wtrącać się do spięć tego rodzaju tak długo, jak długo nie zostaną przekroczone pewne granice: bezpieczeństwa lub przyzwoitości.
Obróciłem się i — pochyliwszy głowę — szepnąłem Pijaczkowi na ucho jedno zdanie. Po czym odwróciłem się w stronę zbliżającego się powoli bufetu.
Zapanowała błoga i długa cisza.
Gdy już siedzieliśmy w cieniu i pociągaliśmy piwo (niektórzy pepsi), Jeden-Taki długo próbował sondować, co też takiego powiedziałem Pijaczkowi, że reakcja była tak doskonała. Nie dowiedział się tego ode mnie nigdy. Właściwie objawiam to publicznie światu po raz pierwszy.
— Nie szkoda takiej pięknej niedzieli? — szepnąłem.
To taki starożytny greps misia koali. Mam dar przekonywania.