Myślenie o survivalu a rozumienie survivalu to w oczywisty sposób dwie różne rzeczy. Czemu ten banał wspomniałem tutaj… bo już od dawna wskazuję, że „rozumienie” jest zjawiskiem kluczowym. Małpowanie jest pozbawione myślenia. Ja małpowałem ruchy chłopa koszącego zboże, kiedy jako 12-latek tknięty impulsem wskoczyłem na furę jadącą w pole, a potem chłop podał mi kosę i zaproponował, żebym spróbował.
W szkolnym przedstawieniu teatralnym moje ruchy wystarczałyby całkowicie, aby przekonać widza, co się dzieje. Wśród prawdziwych łanów zboża to było niewystarczające. Dopiero, kiedy chłop pokazał mi ów drobny w sumie ruch kończący, rodzaj podciągnięcia ostrza — uzyskałem „jakiś” efekt.
Kiedy zapytamy biegnącego chłopca w przebraniu „Kim jesteś?”, usłyszymy — zanim odbiegnie — „Supermanem!”. Nie mamy nawet tycich podejrzeń, że to był prawdziwy Superman. Ale swoje bycie survivalowcem czy prepersem, może nam wmówić każdy. Wystarczy, że wyposaży się w parę widocznych elementów oraz będzie posługiwać się podczas rozmowy odpowiednimi słowami lub kwestiami.
Ze względu na to, co robię, poznałem wielu ludzi związanych z survivalem oraz jego odmianami. Jedni, pełni pasji, próbują wgryźć się w tematykę i nie ukrywają, że są adeptami, inni sobie coś dłubią na boku — widać, że są na drodze poszukiwacza i odkrywcy. Są tacy, którzy chcą zrobić wrażenie na najbliższym środowisku i to im wystarcza. Są też tacy, którzy siadają przy ognisku tuż przy starszyźnie i perorują (zazwyczaj głośno).
Wśród ludzi chcących jedynie uważać się za survivalowców, można żyć całkiem nieźle i zupełnie nie mieć im tego udawania za złe, zwłaszcza kiedy są fantastycznymi druhami.
Problem zaczyna się dopiero wówczas, kiedy niektórzy z nich zaczynają być aktywni — zazwyczaj wiedzą lepiej… Już tak to jest, że wśród „ujawnionych preppersów” tego właśnie typu króluje pogląd, że „be prepared” musi stanowić sens ich życia. Jest to napęd tak silny, że sama myśl, że można być nieprzygotowanym zabija jak ciężka choroba. Byłem świadkiem rozmowy preppersa z survivalowcem… Preppers czynił nieustanne zarzuty i szydził. Survivalowiec słuchał. A potem podsumował:
— Starasz się być przygotowany na wszystko, tak? Masz schowki, ukrycia, zapasy, narzędzia… Cały czas starasz sie to udoskonalać… Analizujesz, z której strony co mogłoby cię dopaść, masz na to zaraz gotową ripostę, bo wiesz, że za chwilę zajmiesz się ubezpieczniem teog odcinka, jesteś w tym doskonały… Tak?
— Tak, tak…! — ucieszył się preppers.
— Ty znasz zagrożenia i pracujesz nad tym, żeby stworzyć struktury, zapasy i środki działania…?
— Tak.
— Ja pracuję nad sobą, bo uważam, że sam jestem najlepszym narzędziem…
— To za mało, jesteś kompletnie nieprzygotowany — zmartwił się rozmówca.
— Mylisz się. Ja siebie, moją wiedzę, moją sprawność, moje sztuczki i sposoby mam zawsze ze sobą. Ty musisz tkwić jak w oblężonej twierdzy. Do tego musisz trwać w nieustannym myśleniu o zagrożeniu, co czyni z ciebie człowieka podejrzliwego, nieufnego, a przede wszystkim towarzyszy ci lęk… Tymczasem ja jestem zajęty doskonaleniem siebie i cieszeniem się życiem. Patrzę sobie na świat, na jego piękno i zasoby. I wiem, gdzie ukryłeś zapasy żywności, gdzie masz „bezpieczne” źródło wody, wiem gdzie masz kryjówkę zapasową…
— Ojej…! Tak to widzisz…? To znaczy, że to wszystko do kitu?
— Bynajmniej. Jerry jest w znacznie gorszej sytuacji. On udaje survivalowca: każdy element jego stroju, wszystko, co ma pochowane po kieszeniach, to rodzaj dekoracji. Kiedy Marek wpuścił go w maliny zdradzając „survivalową mądrość”, Jerry zaczął się tym popisywać a wszyscy się śmiali. Bo było widoczne, że Jerry małpuje innych i gada jak papuga wszystko, co usłyszy. I do tego nie myśli, nie rozumie o co w tym wszystkim chodzi. Może i śmieszne, ale ja nie chciałbym mieć Jerrego za towarzysza niedoli w trudnych czasach, a z tobą to by nam razem dobrze poszło. Tak sądzę…