Stres

potrzebna głowaStres ma różne oblicza — Wikipedia. Najczęściej mówi się o tym, jakie skutki on przynosi. Kiedy spytać o przyczyny, to następuje litania zdarzeń i okoliczności powodujące stres. Aż ciężko się w tym połapać, bo rzadko można znaleźć wśród nich jakiś konkretny, sobie znany przypadek.

Tymczasem przyjmijmy, że stres jest powodowany przez każde zdarzenie, każdą okoliczność, przez takie chwile „wymykające nam się z rąk”, które powodują, że człowiek ma poczucie BRAKU STEROWNOŚCI, czyli wpływu na sytuację — i taki fakt właśnie doprowadza nas… do stresu (a stres zacznie stawać się w nas procesem). Brak sterowności wiąże się z brakiem rozumienia sytuacji (np. przez gwałtowną zmianę warunków zewnętrznych i utratę zdolności adaptacyjnych, a także często utratę poczucia sensu, ustaniem powiązań przyczynowo-skutkowych) i oplata się w towarzyszące emocje — Wikipedia, co opisał Aaron Antonovsky.

Dla człowieka ma ogromne znaczenie nie tylko siła stresu, ale także czas trwania oraz powtarzalność oddziaływania. Istotne jest, że czynnikiem stresującym może być nie tylko opresyjna sytuacja, ale nawet spodziewanie się takiej sytuacji (czasem wyimaginowane). Radzenie sobie ze stresem wiąże się ze zdolnościami adaptacyjnymi.


potrzebna głowa

Naukowcy piszący o stresie najczęściej wymieniają efekty stresu: nasze poddenerwowanie, chroniczne poczucie zmęczenia, zwiększone pojawianie się błędów w naszym postępowaniu, drażliwość, zaburzenia snu, depresja. Wymieniają również skutki fizjologiczne: pojawianie się skoków ciśnienia, wrzodów żołądka, zawałów serca.

Koncepcja stresu wg Thomasa Holmesa i Richarda Rahe’a zawiera zestawienie rozmaitych stresorów (śmierć bliskiej osoby, utrata pracy, zmiana pracy), którym przyporządkowano wartości określające obciążenie organizmu. Kiedy przejrzy się takie zestawienie, to się okazuje, że znaleźć tam akurat siebie… nie możemy. Należy rozumieć, że jest to jedynie koncepcja, którą należy dostosowywać do cech: temperamentu, indywidualnej odporności, poziomów reakcji emocjonalnych, posiadania własnych sposobów na stres, itp. Wyróżnienie stresu negatywnego (dystres) oraz pozytywnego (eustres), co uczynił Seyle — „ojciec” koncepcji stresu, wiąże się z rozkładem naturalnym (szukaj w: krzywa Gaussa) powiązanym z indywidualnymi uwarunkowaniami. Stres jest powszechnie uznawany za reakcję będącą zaburzeniem naszego funkcjonowania. Tymczasem wszystkie reakcje fizjologiczne wykazują, że jest to akurat ten moment, kiedy organizm właśnie adaptuje się do sytuacji, a więc są to reakcje specyficzne, naturalne. Co zatem nie jest naturalne, co jest zaburzeniem? Może to, że w niedojrzały sposób boimy się stresu?

Profesor Stanisław Kozłowski, szukając odpowiedzi właśnie w fizjologii, uznał że swoistość reakcji organizmu wskazuje, że stres jest nadmierną reakcją na sytuację. Ludzkie odczucia i zachowania są pochodną psychiczną, związaną z emocjami. Pozwoliłem sobie stworzyć słowną formułę, która — jak myślę — coś może wyjaśnić. Otóż znamy doskonale własne przeżywanie emocjonalne rozmaitych zdarzeń. Możemy je nawet opisać. Jednakże przeżywanie emocjonalne jest również zdarzeniem. Zamiast skonstatować fakt emocji jako zjawisko oczywiste i skończyć na tym (czyli uznać, że ma do czynienia z eustresem, mobilizacją do naprawienia sytuacji), człowiek zabiera się za emocjonalne przeżywanie własnych emocji ©. „Nadmierna reakcja” wynika z niezrozumienia stresu.

Mówiąc inaczej: oto ja, człowiek, stwierdziłem, że opanowały mnie jakieś emocje… źle się czuję z nimi… nie chcę ich… zaczynam się na nich koncentrować, zaczynam się denerwować… boję się… i właśnie wtedy zaczynają się pętle i sprzężenia! Zaryzykuję stwierdzenie, że właśnie depresja jest jednym z takich właśnie takim zapętleń. Dodajmy do tego, że bywamy często emocjonalnymi analfabetami, w związku z tym nie potrafimy wyodrębniać, identyfikować i aprobować własnych emocji.

Ujmijmy to jeszcze tak (przepraszam za to natręctwo w tłumaczeniu Wam):
nie mamy o sobie pełnej wiedzy, a więc i siebie nie rozumiemy w 100%, a poza tym — bywamy niedojrzali emocjonalnie właśnie (absolutną prawdą jest, że myślimy iż jest odwrotnie). Nasze myślenie może wyglądać mniej więcej tak: to niemożliwe, to chyba mi się śni, nie mogło mnie to spotkać… mnie… człowieka uporządkowanego… który panuje nad rzeczywistością, któremu takie rzeczy nie powinny się zdarzać… A ten nasz wewnętrzny tekst jest karuzelą w naszej głowie. Jeśli na początku nie chcieliśmy, aby inni stwierdzili, że właśnie coś przegrywamy, to później zaczynamy przekonywać siebie samego, a więc mamy do czynienia z upartym oponentem, który odrzuca wszelkie argumenty. Przyjęliśmy bowiem, że nie ma ratunku…

Bodziec zagrażający (zwany stresorem) jest okolicznością, zdarze-niem (wewnętrznym lub zewnętrznym), który po poddaniu inter-pretacji (świadomej bądź nieświadomej) prowadzi do wygenerowa-nia zdarzenia wewnętrznego — poczucia bezradności, niesprawności, niekompetencji. To nowa sytuacja: poczucie braku własnego wpływu na sytuację (utrata sterowności), zatem z automatu poczucie obniżenia własnej wartości i to we własnych oczach. Czy ktoś rozumie, co faktycznie się stało? Właśnie odkryliśmy CAŁĄ PRAWDĘ…!

Jesteśmy o tym przekonani.
Ale nie zastanawiamy się, jak łatwo nam to przyszło… Nie nie… nasz ból nie ma tu znaczenia, chodzi o proces zwątpienia w siebie, bo był bardzo szybki… Za szybki, jak na „całą prawdę”.


Kiedy byłem dzieckiem (miałem koło 4 lat), przebywałem dłuższy czas w sanatorium w związku z moimi częstymi przeziębieniami, stale zapchanym nosem i oddychaniem przez usta. Byłem tam zajęty sprawami dnia codziennego, czyli wspólnymi spacerami po lesie, zabawą na powietrzu i w świetlicy — norma. A któregoś dnia zadzwoniła do mnie mamusia…

Będąc później wychowawcą kolonijnym miałem okazję wielokrotnie oglądać jakie spustoszenie w dziecięcej psychice czynią odwiedziny rodziców. Dziecko do tej pory szczęśliwe, staje się nagle sponiewierane i psychicznie zmiażdżone tym, że rodzice odjadą do domu i zostawią je samemu. Telefon od mojej mamy, a konkretnie jej żegnanie się ze mną oraz odmowa natychmiastowego zabrania mnie do domu, był demolką duszy dziecięcej. Żadnego świadka tej rozmowy nie było, zatem z moim nieszczęściem zostałem sam. To było nie do przyjęcia, zatem padłem na swoje łóżko i zacząłem wyć!

Nikt się nie zjawiał (możliwe, że wszyscy byli na zewnątrz, bo był słoneczny dzień), zatem moje wycie byłe bezskuteczne. Byłem jednak przeświadczony, że tak nie może być — wyłem! Pamiętam, jak siorbiąc nosem wstałem z łóżka, podszedłem do okna, a tam wszyscy byli zajęci zabawą. Zawyłem ze zdwojoną siłą i znów padłem na prześcieradło.

I wtedy… stwierdziłem, że coś jest nie w porządku. Poduszka była sucha. Czy prawdziwa czarna rozpacz jest rozpaczą, skoro nie ma dowodu, że łzy płynęły strumieniem? I co będzie, kiedy nagle ktoś się nade mną ulituje, wejdzie i zobaczy… SUCHĄ PODUSZKĘ!? Natychmiast ją mocno pośliniłem… I tak na próżno.

Co się stało…? W sytuację ewidentnie emocjonalną, dziecięcą, a więc szczególnie niedojrzałą, wdarła się odrobina racjonalności. Najpierw byłem zajęty sobą — byłem tylko ja i rozpacz. Potem pojawiło się zwątpienie w skuteczność, czyli… tak tak, tylko podświadomie, ale jednak, istniał CEL OKAZYWANIA ROZPACZY, w wersji „w ten sposób nic nie osiągnę, zatem należy coś zrobić”

Będąc człowiekiem dorosłym może mniej byłbym przejęty cudzym współczuciem i wspieraniem mnie, bo doznawałbym czasowego ZWĄTPIENIA W SIEBIE. Nie zwracałbym uwagi na to, że przecież znam wspomniany wyżej tekst, że jest to akurat ten moment, kiedy organizm właśnie adaptuje się do sytuacji, ale ta wiedza — podświadomie — skróciłaby moje męki.

W życiu nie ma miejsca na uznawanie, że się jest nieśmiertelnym, że nie istnieje starzenie się, że nie traci się sprawności, że nie spotka nas kalectwo. Za każdym razem, kiedy stwierdzamy, że nie mieliśmy racji — cierpimy. Bo nie chcemy się z tym pogodzić. Za każdym razem, kiedy uznajemy, że właśnie przechodzimy w inny stan, organizm (psychika) rozpoczyna proces adaptacji. Zaczynamy funkcjonować w nowej sytuacji znacznie lepiej.

Właśnie z tym zjawiskiem powinien zajmować się, i stara się to robić — survival.


potrzebna głowa

Zaskoczeniem dla wielu może być sytuacja, kiedy poczucie to jest wyimaginowane (czyli bezzasadne) lub wynika z podlegania naśladownictwu zachowań innych ludzi. Częste jest, że powstaje ciąg myślowy: zdarzyło się TO ==> a z tego, co wiem, POWINIENEM teraz się wściec… bowiem inni ludzie w TAKIEJ sytuacji własnie to to robili. Nawet nie przywiązujemy znaczenia do tego, że obserwowani ludzie ponieśli klęskę. Rozwój wydarzeń jest więc oczywisty, i akceptowany właśnie jako „oczywisty” (mówi tak obserwacja innych ludzi), tymczasem skutki są zdecydowanie niekorzystne — a mimo to nie potrafimy się oprzeć potrzebie robienia tego, co wszyscy. Czy wobec tego powinniśmy sądzić, że pakujemy się w stres, bo… staramy się wykazać zaspokojeniem oczekiwań innych ludzi?

Czy nasze stresy mogą wynikać z naśladownictwa cudzych stresów? Jeśli tak, to co powinniśmy z tym zrobić?