Sapiensowa wiedza

Zdarzyło mi się to w 1998 roku. Weszliśmy na samą górę pasma, stanąłem na słupku granicznym i popatrzyłem przed siebie. Moi towarzysze także stali patrząc jak światło zachodzącego słońca ociepliło ziemię i lasy w dolinie. Aby zdążyć przed zapadnięciem ciemności, ruszyliśmy grzbietem poszukać dobrego miejsca pod namioty. Rozbiliśmy je szybko, więc mieliśmy okazję jeszcze raz nacieszyć się widokiem plam słonecznych rozlanych na powierzchni… Oto Słowacja — powiedziałem stojąc jak zdobywca na słupku granicznym.

Rankiem było zimno a deszcz wisiał gęstą mgłą i oblepiał. Ruszyliśmy ku schronisku…

Potem mogłem napisać opowiadanie o tym, jak to idąc pasmem górskim spojrzałem (po upływie długiego czasu) na specjalnie włączony dla sprawdzenia kierunku lokalizator i stwierdziłem: GPS się zepsuł…!

Wszystko, co teraz napiszę, odnosi się do tego właśnie, zaznaczonego wyżej stwierdzenia. Powtórzyłem je trzykrotnie. Podczas wędrówki do schroniska, po trzykrotnym włączeniu GPS-a, który uczciwie pokazywał to samo. Zaprzeczałem z uporem wskazaniom bardzo dokładnego urządzenia stworzonego po to, żeby pokazywał dokładnie to, co miał pokazywać… Bowiem szliśmy w zupełnie inną stronę, niż to było zaplanowane. To ja pomyliłem strony świata, powiedziało mi się Słowacja, gdy patrzyłem na Polskę. A wszyscy mi towarzyszący — potwierdzili to. Ale to ja zbłądziłem, natomiast inni potakiwali autorytetowi.

Nie było mi wstyd. Ludzie przywykli do tego, że się mylą. A wtedy, zwłaszcza wtedy, gdy czują się autorytetami, to lubią powtarzać, że rzeczą ludzką jest błądzić. Ja jednak czułem się głupio, bowiem moja pomyłka była oczywista, a ja wystawiłem na długotrwałe zimno młodych ludzi. Oni to wiedzieli, rozumieli. Wybaczyli.

Wracam do tego po latach, bo wciąż mi głupio. To właśnie, a dodatkowo obserwacja pracy nauczyciela oraz systemu nauczania, uwydatniło mi problem wiążący się z popełnianiem błędów. Szkoła karze za błędy. Stawia złe oceny, wskazuje palcem miernych uczniów, nie udziela promocji… O błędach nauczycielskich jest cicho.

Zrozumiałem to w następujący sposób: autorytetom błędów się nie wytyka.

To była myśl, która spowodowała, że w okresie mojego prezesowania Stowarzyszeniu Polska Szkoła Surwiwalu, próbowałem wylansować następujące hasło:
Survival, inaczej niż szkolnictwo, jest zainteresowany popełnianiem błędów przez człowieka. Poznawanie błędów oraz procesów ich powstawania daje szanse na zwiększenie skuteczności działania. Survivalowiec powinien być zadowolony, kiedy uzyskuje informację o swoim błędzie oraz jego przyczynie, a zarazem powinien dążyć do współpracy z innymi w tej dziedzinie.

Nie wiem, jak moja teza będzie funkcjonowała po mojej rezygnacji z prezesowania. Mam dobre myśli, bo są tam mądrzy ludzie. Wiem natomiast, że całkowicie wbrew swoim założeniom rzesze ludzi zajmujących się czymś na kształt survivalu nie realizują jego idei. Ideą przewodnią jest samodoskonalenie. Z pewnością nie jest to doskonalenie swojej hiperprecyzyjnej dokładności w wypełnianiu zadania polegającego na wiązaniu węzła, który się zakwalifikuje do umieszczenia w Muzeum Ludzkiej Precyzji, w budowania szałasu, który wejdzie do ścisłej czołówki Światowego Festiwalu Budynku Roku, albo też stworzenia takiej instrukcji działania, której wypełnienie bezwarunkowo wymagałoby najnowszego survivalowego noża, suwmiarki, wagi laboratoryjnej i lasera tnącego.

I nie powinniśmy mieć na myśli, że chodzi o proste doskonalenie jednego ruchu, jednej czynności, jednej fukcji czy partii ciała. Powinno być to doskonalenie na wzór rodem ze starożytnej Grecji, kiedy to oλυμπίου miał być wzorcem sprawności i etyczności. Człowiek jednak zawsze woli mniej się narobić a efekt uzyskać, zatem stosuje sztuczki, manipulacje lub środki dopingujace. Bo na tym polegają popisy…

Jakże można zaczarować świat… i oczarować gapiów, kiedy zna się wszystkie te szczegóły, których inni nie znają. Szczegóły, które naprawdę mają znaczenie jedynie wtedy, gdy trzeba wystrzelić rakietę, która trafi niezwykle dokładnie w cel. Ale wiedzieć o różnicach między północą geograficzną a magnetyczną, aby dojść do morza…? Znać zasięg występowania jakiegoś gatunku, aby legnąć pod takim drzewem? Recytować nazwy prawdopodobnych gatunków drobnoustrojów w źródle, by podnosić kwestie napicia się wody, zwłaszcza że prawdopodobnie nigdy nie zaistnieje w naszym życiu taka chwila, że nie będziemy mieli z nimi kontaktu?

To przerost szczegółów nad sensem naszego życia. Nad naszym poczuciem bycia potrzebnym i szczęśłiwym. To durny wyścig „kto lepszy”, kto zna nazwę tropikalnej ameby żyjącej wyłącznie w wodzie o lekko zasadowym odczynie, w temperaturze pomiędzy 24 a 29,5°C, a powodującej u człowieka zaburzenia pracy ciałka Dereugena, kiedy miejscowo w tkankach powierzchni ciała temperatura opadnie do 32°C.

Ludzki gatunek nigdy nie trzymał się ściśle własnych postanowień, ustaleń, reguł i umów. Mało tego — ludzki gatunek nigdy nie trzymał się faktycznego sensu. Wystaczył mu sens urojony. Mistyfikacja. Dla dobrego samopoczucia. Toteż moje tu pisanie nie jest okazywaniem zdziwienia lub oburzenia. Myślę raczej o zjawisku samooszukiwania się i zadowalania się mistyfikacją. To zjawisko jak najbardziej naturalne. Wiemy o istnieniu mimikry i mimetyzmu. Przeciez to natura. Dla kogoś, kto jest sapiens, i pragnie być temu wierny, błąd zawarty jest w formule, że należy się upodobnić do kogoś, kto zajmuje się survivalem. Moje — retoryczne — pytanie brzmi: czy przebranie się w strój strażaka czyni kogoś sprawnym mistrzem opanowywania ognia? Czy zadecyduje o tym wyrecytowanie z pamięci, jaka jest temperatura zapłonu tej czy innej substancji?

Może to kogoś uważającego się za survivalowca urazi. Przepraszam za to. Mimo wszystko to bycie nim w chwili obecnej jest jeszcze hobby (a czekam tego momentu, kiedy zasłuży na chwałę). Zadam pytanie — wcale nie retoryczne — czy zdanie egzaminów na studiach pedagogicznych czyni człowieka przyjacielem dziecka?, człowiekiem rozumiejącym dziecko?, człowiekiem zdolnym do pokazania dziecku drogi życiowej, poradzenia sobie z dziecięcymi lękami, przeprowadzenia przez okres szukania własnej autonomii…?

Bo przecież u nas można być pedagogiem po odpowiednich kursach lub po studiach. Co to ma wspólnego z faktycznym rozumieniem życia? I z radzeniem sobie w życiu? Radzeniem SOBIE w życiu.

A jak pomagać innym?