Tożsamość, spójność, a raczej ich brak… Temat trudny. Bo niejednoznaczny, bo sięgający do indywidualnych, bardzo osobistych głębi. Bo dla wielu — kompletnie niezrozumiały. Każdy, spytany o to KIM JEST, żachnie się, że pytanie bez sensu, że odpowiedź oczywista. Wystarczająco oczywista, aby wiedzieć, że nie ma co pytać. Tymczasem wcale tak nie jest.
Bo ja nie pytam o to, co Ty myślisz o sobie.
Myślenie o sobie jest wypadkową tego, co inni o nas powiedzieli, a myśmy się z tym zgodzili. Także tego, o czym marzymy, aby inni nas w TAKI sposób spostrzegali. W tym nie mieści sie często to, co inni myślą na nasz temat, lecz myśmy to odrzucili, ani także to, czego nie chcielibyśmy innym pokazać, co ma pozostać ukryte.
Zerknij do Myśli ważnych…
Budowanie własnego wizerunku może być nieuświadomione. Najczęściej bierze się z zaspokajania cudzych potrzeb własnego wizerunku (kiedy oczywiście ktoś nieświadomie się temu poddał, albo mu na tym zależało z jakiegoś powodu). Bo bywa dla przykładu tak: ojciec chce syna widzieć jako pilnego ucznia — kiedy wchodzi do jego pokoju, widzi go pochylonego nad podręcznikiem — nie dostrzegł na ekranie komputera, w co akurat grał… Bo TO właśnie jest GRANIE SIEBIE SAMEGO dla kogoś. By nie tracić bonusów.
Budowanie własnego wizerunku może być świadome. Nie oznacza to automatycznego sukcesu wynikającego ze wspaniałego trafienia w sedno. To, jak siebie przedstawiamy świadomie, wcale nie musi być adekwatne do tego, jacy faktycznie jesteśmy. Wielu buduje swój wizerunek na działaniach prowadzących do wybudowania tła. Bo dobre tło generuje dobry wizerunek. A co jest tłem? Najczęściej coś, co nam imponuje (a więc znów marzenia, a nie rzeczywistość), albo wymagania lub styl środowiska, w którym żyjemy. Świadomie realizujemy obcy projekt, bo z braku czego innego, przyjęliśmy coś, co się „samo” narzucało, albo na nas wymusiło. I uważamy, że to był nasz wybór… Zwłaszcza, że ostatecznie powoli się do tego wzorca upodabniamy. A ponadto — zwłaszcza, kiedy nic nam nigdy nie wychodzi — marzymy często, aby być bohaterami, aby być zauważonym, żeby cały świat wiedział o naszych czynach, o naszym znoju…
znój bitwy
znoju szukanie
znój bohatera
znój poświęcenia
znój znoju
ja w znoju
wieczny znój
jak w gnoju
Skąd ten wiersz…?
Bardzo często się zdarza, że człowiek stwierdza, że jego istnienie zasługuje na to, by go świat zauważył i docenił. Zaczyna oczekiwać względów. Zaczyna kaprysić. Zaczyna wymagać, a więc „strzelać fochy”, wywyższać się z jednoczesnym poniżaniem innych. Często czyjeś dobre wychowanie uznaje jedynie za słabość… i nadużywa tego. Krótko mówiąc: kręci się wokół spraw budujących jego ego. Tkwi w środku walki o siebie samego.
Nie wie — biedak — że sam fakt, że zabiega o swoją pozycję, zdradza patrzącym, że nie zdołał niczego wartościowego zgromadzić, aby wykreować samego siebie. A może być i tak, że zdołał, ale nie uważa tego za ważne. Inni uważają to za ważne, ale on tego nie zauważył. Czyli: wszyscy go cenią za to, że świetnie zna się na hodowli kwiatów, ale on sądzi, że cenić go można za posiadany samochód. I wpycha się tym swoim samochodem nawet do naszego salonu (a wjechałby chętnie i do kibla).
Myślenie o własnym miejscu w życiu może prowadzić na manowce.
Z jednej strony może wiązać się głównie z refleksjami dotyczącymi sensu życia, z drugiej — z pozycją wśród innych ludzi. W pierwszym przypadku możemy mówić o szukaniu odpowiedzi we własnym życiu duchowym, w dążeniu do zrozumienia pojęcia „świadomego istnienia”. Drugi przypadek zajmuje się żywym, namacalnym stykiem ja—rzeczywistość, a więc jest w nim miejsce na próby osadzania siebie—osoby wśród innych ludzi, zaś ich istnienie oznacza ambiwalentne związki typu „wspólnota” oraz „konkurencja”.
Problemem dla wszystkich jest przewaga… drugiego sposobu. We wczesnym wieku młodzieńczym, kiedy kształtują się procesy budowania więzi i zależności społecznych, stosuje się powszechnie taktykę upodabniania do własnej grupy rówieśniczej. Nosimy takie same ciuchy, słuchamy tej samej muzyki, mamy te same tematy rozmów (w których dążymy głównie do zgadzania się), podobnie jak pozostali dokonujemy ocen i wartościujemy. Outsiderzy są pomijani…
Proces dorastania polega na akcentowaniu samego siebie: własnych przekonań, upodobań, stylu życia — w ubiorze i w zainteresowaniach. To taktyka wyróżniania się z tłumu. Nasze ciuchy podkreślają naszą wyjątkowość. Wtedy też zaczyna się walka o pozycję. Polega często na akcentowaniu moje = najlepsze. Towarzyszy temu okazywanie emocji ukazujących własną przewagę. Zaczynamy też dokonywać całkiem nowych wyborów towarzyskich. Nasi koledzy swą obecnością u naszego boku podkreślają głównie ten fakt, że nasze wybory są właściwe, nie jesteśmy więc osamotnieni w tym, jacy jesteśmy. Outsiderzy, „inni”, stają się powietrzem lub pośmiewiskiem.
Częstym zjawiskiem jest przywiązywanie się do takiej taktyki. Daje nam ona dużo satysfakcji, styl życia utrwala się. Stajemy się niezdolni do „wylinki”. Brak przemian może nas dyskwalifikować, dlatego udajemy, że jest całkiem inaczej. Czyli udawanie kogoś, kim się nie jest — mimetyzm, albo też ukrywanie się, mimikra. Byle nie być outsiderem…