Moje bieszczadzkie bytowania zawierają jeden element: w końcowej fazie uczestnicy udają się na trzy dni do własnej Samotni. Powinni zbudować sobie schronienie, rozpalić własne ognisko i przebywać w samotności organizując sobie czas. Zalecane jest powstrzymanie się na ten czas od jedzenia… Pić — trzeba!
Jak to u mnie bywa, wszystkie te zalecenia są jedynie zaleceniami. Nikt nikogo nie kontroluje, każdy ma swoje indywidualne zadanie poznania własnych odczuć i reakcji. Zawsze i prawie wszyscy (którzy jeszcze ze mną nie współpracowali) ukazują niepokój związany z niejedzeniem. Oczywiście mówię im o tym, że doskonale się to znosi i nie należy się zamartwiać, ale… samemu przeżyć.
Problemem dla niektórych jest samotne przebywanie w dziczy. Problemem jest także zagospodarowanie czasu — nie każdy potrafi poradzić sobie… z nudą. Zdarzają się bowiem przypadki, że ludzie nie potrafią znaleźć inwencji w samym sobie, we własnych myślach, ani w otoczeniu.
Największym problemem jest jednak walka z poczuciem głodu. Jesteśmy uzależnieni od dobrych warunków żywienia, od regularnych posiłków dających sytość. Śmieję się z tego, że istnieją ludzie czujący rozdrażnienie z powodu spóźniającego się obiadu. Sam nauczyłem się trzydniowego postu bez żadnych ujemnych skutków i emocji. Takie powstrzymanie się od spożywania posiłków nie dokonuje w nas żadnych spustoszeń. Istotną sprawą jest fakt, że uodpornienie się na narastające łaknienie może stworzyć poczucie, że nic specjalnego się nie dzieje. Nie ma żadnego cierpienia.
Mało tego, możemy ze spokojem przyglądać się, jak inni pałaszują swoje porcje, a nawet cudowne, najwspanialsze zapachy nie wywołują u nas przykrości.