Co ze spaniem?

Dostałem maila…

Zbigniew Nowak — SEN

Mam pytanie odnośnie życia zgodnego z naturą. Pomyślałem, że może Pan ma z tym pewne doświadczenia.

Lekarze piszą, że około godziny 5.00 rano następuje silny wyrzut hormonów i człowiek budzi się sam. Normalnie w tej sytuacji przewraca się na drugi bok i śpi dalej, ale można też wstać bez wielkiego bólu (jeśli poprzedniego dnia wcześnie poszliśmy spać). Jednak w pewnym momencie dnia dopadnie nas kryzys senności. Pojawia się ból pod oczami, robią się tam sińce, nie rozumiemy, co do nas ludzie mówią, popełniamy błędy.

Jest to zjawisko, które potwierdza każdy kadet szkoły wojskowej: w trakcie tego ataku senności, bez zimnej puchy napoju energetycznego, kompletnie nie rozumiesz, co się dzieje i jest to bardzo groźne podczas zajęć na strzelnicy. Jeśli takowy napój wypijemy, wtedy atak senności mija, możemy spokojnie dotrwać do godziny 21.30 i wtedy zasypiamy zgodnie z regulaminem.

Ale przecież w naturze, tysiące lat temu, ludzie nie znali żadnej mocnej kawy ani napojów energetycznych! Jak więc mogli przetrwać napad senności, który musi się pojawić za dnia, jeśli wstaliśmy o 5.00 rano? Czy może, po prostu, tacy ludzie pierwotni nie mieli regulaminów i jeśli o godzinie np. 17.00 naszła ich senność, to spali za dnia?

Ale chyba nie, bo w takiej sytuacji człowiek budzi się o 20.00, zasypia znowu o 4.00 i cały rytm domowy jest rozbity.

Czyli, zachodzi tutaj paradoks: żeby zachować cykl życia zgodny z naturą (aktywność 5.00-21.30), to musimy używać sztucznych środków chemicznych, aby nie usnąć „po drodze”…?


Teraz napiszę wyjaśnienie ogólne.
  • Wiadomo, że noworodki a także mniejsze dzieci, sporo śpią. W jakimś okresie życia robimy się aktywniejsi przez dłuższe okresy czasu. Na starość ludzie znów zaczynają sobie posypiać…
  • Inną sprawą jest zaburzenie snu — coś co nie wygląda typowo, bo przecież nie jest normalnością zasypianie w połowie słowa, albo kotłowanie się w nocy, we własnym łóżku przez pół nocy…
  • Do tego dochodzi sprawa aktywności… podczas snu (n.p. somnambulizm)
  • Osobno jednak (chociaż mogłoby to być w punkcie powyżej) umieszczam marzenia senne

O tym wszystkim zacznę pisać, jak wrócę do domu wykonawszy rozmaite świąteczne obowiązki. A przyznam, że problematyce snu poświęciłem w swoim życiu bardzo wiele czasu i energii…


Opowiem o swoim spaniu, nie chcę się wymądrzać sięgając po naukowe opracowania.

Jest oczywiste, że zasypianie oraz jakość snu są zakłócane przez sprawy fizjologiczne. Bo to się przejedliśmy na noc i żołądek jest zajęty trawieniem (a zatem on nie śpi); wiadomo, że nocna zgaga jest dokuczliwa (rzadko mi się przytrafiała — znalazłem na to sposób, czyli wypicie surowego jajka); wiadomo, że zmartwienia nie dają zasnąć (ale też i radosne podniecenie), czyli silne emocje, które każą mózgowi zajmować się tym, co się nas uczepiło. Ale o tym nie zamierzam już więcej pisać. Nie będę też pisać o wyłącznie fizjologicznej specyfice zagadnienia, czyli np. o pobudzeniu hormonalnym. Szczerze mówiąc jest to wiedza przydatna raczej terapeutom snu, ale niekoniecznie nam.

Resztą zarządza mózg, a w ramach tego nasze nawyki i nastawienia. Nawyki związane są z okolicznościami, które towarzyszą naszemu spaniu. Kiedy coś się zmienia — jesteśmy zaburzeni.

Nastawienia bywają znacznie silniejsze w oddziaływaniu. Na przykład: mamy w głowie to, że z trudem zasypiamy; nasz wysiłek, aby wreszcie zasnąć… staje się przeszkodą. Nauczyłem się wreszcie, aby nie zastanawiać się nad mymi problemami z zaśnięciem — leżę sobie i czekam. Jeśli mam poczucie, że to trwa za długo, zapalam lampkę i biorę coś do czytania. Jeśli nadal nie zasypiam (czasem się zdarzało), albo nagle obudziłem się w nocy i nie zasnąłem od razu — po prostu leżę w ciszy. Z niczym nie walczę. Leżę…

Innym rodzajem nastawienia jest to, które nie pozwala nam się lekko obudzić. Pojawia się poczucie niedospania i próbujemy coś jeszcze uzyskać. Mój ojciec, kiedy byłem mały, mawiał: „Czego się nie najadłeś, tego się nie naliżesz”. Kiedyś jednak wyjechałem na kolonie, a byłem już nie dzieckiem, ale pomocnikiem i spałem na wspólnej sali z dzieciakami. Poczułem — zawczasu — wstyd, że one się już obudzą, a ja będę niegotowy. Zupełnie jakby z automatu budziłem się przed nimi, myłem się i ubierałem, a momencie ogłaszania pobudki byłem na nogach, gotów do działania. I tak mi zostało. Wyznam, że bardzo cenię tę cechę. Nie zdarza mi się nigdy, abym był — nawet nagle obudzony — bez orientacji w rzeczywistości.

Kolejna rzecz: przysypianie w ciągu dnia. Zdarzało mi się to podczas studiów. Widocznie traciłem sporo energii na naukę (oraz w chwilach wewnętrznego spięcia, że mogę być o coś spytany). Nigdy nie byłem uczniem/studentem „pilnie się uczącym”. Podejrzewam, że miało to niekiedy związek z nudnymi treściami, albo takimi, których nie zrozumiałem (i były dla mnie jedynie zbiorem słów). Zatem chodziło tu o brak pobudzenia przez zwiększoną motywację. Ale na pewno wiązało się z tym, że jestem typem „sowy”. Najlepiej funkcjonuję umysłowo wieczorem i w nocy, aczkolwiek trening, czyli stałe funkcjonowanie w swobodnym cyklu aktywność-nieaktywność, dały mi w wyniku dużą efektywność. Dlaczego? Bo funkcjonowałem w swoim własnym rytmie. Z czasem mój rytm stał się na tyle elastyczny, że nie przeszkadzało mu narzucenie rytmu, jaki był wymagany w mojej pracy zawodowej.

A właśnie moja praca zawodowa przyczyniła się do mojego największego osiągnięcia w dziedzinie regeneracji. Praca w ośrodku wychowaczym wpakowała mnie w zmienny rytm (wyjaśniam to tutaj). Wspomniany sukces był powiązany z moim… nastawieniem. Chodziłem do pracy, która wszyscy uznawali za bardzo trudną. Moje nastawienie wynikające z posiadania „duszy pedagoga” czyniło ją… przyjemną i wspaniałą. Z tego powodu zmienne warunki czasowe nie miały na mnie żadnego negatywnego wpływu.


Szczególnym zjawiskiem jest spanie w społeczności. Z jednej strony jest to możliwość występowania zjawiska, które sobie nazwijmy: brakiem wspólnoty kulturowej. Oznacza to, że ludzie nie zauważają związku między potrzebami innych a swoimi. Oni chcą spać, ale ja mam ochotę gadać… Kiedy jest odwrotnie — mam problem.

Z drugiej strony tracimy wpływ na moment budzenia się. Dzieje się to z powodu zjawiska opisanego wyżej, ale też wiąże się np. z regulaminem. Pobudka jest ogłaszana bezlitośnie, „z urzędu”. Mamy wtedy tendencję do wykorzystania każdej sekundy snu, bowiem… nie spaliśmy w swoim rytmie (o ile nie urodziliśmy się „porannymi gadułami”).

Teraz już chyba wiadomo, dlaczego wobec spania w społeczności (a może to być kilkuosobowa grupka) stosuję twardą zasadę świętości snu. Regulacja tego typu daje istotną pewność zasypiającym, że ich regeneracja będzie skuteczna. To zmienia… nastawienie. Jakże inne jest wówczas zasypianie!

Jako ciekawostkę podam reakcje mojej żony na to, że budzę się ok. godz. 8-ej. Otóż nie potrafi się ona powstrzymać przed komentarzem: „Niektórzy to mają spanie!” Ma to oczywiście oznaczać, że śpię nie wiadomo jak długo, jak każdy leń. Jest to również wynikiem nieuznawania wspólnoty kulturowej. „Prawidłowe spanie” to oczywiście takie, jakie reprezetuje ona. Czyli najdłużej… do 6-ej. Ponieważ jestem „sową”, niezwykle rzadko kładę się przed głęboką północą…

Zupełnie osobną reakcją jest jej ciepły w nastroju tekst: „No to dzisiaj sobie smacznie pospałeś”, podczas gdy ja wiem, że miałem wyjątkowo ciężką noc z powodu odzywania się moich kontuzji. Nie piszę tego w ramach skarżenia się na los, ale by zaznaczyć jak bardzo różnią się wizje osobiste od tych widzianych z zewnątrz, jak odmiennie mogą być interpretowane.

Wyznam też jedną moją cechę: w dzieciństwie byłem somnambulikiem. Część takich sytuacji doskonale pamiętam, bowiem wybudzałem się „w trakcie”. To może być obecnie przedmiotem ciekawych opowieści. Obecnie to zjawisko przekształciło się  w postać „świadomego snu”, czyli działam jedynie w marzeniu sennym, mam tego pełną świadomość, ale ciało już nie ulega sugestii.


Jeśli używam jakichkolwiek pobudzaczy, to jedynie kawę i to traktując ją tylko jako mocny bodziec, bo dalej poradzę sobie sam. Kilka razy spróbowałem „energetyków”, z kiepskim skutkiem. Napojem energetyzującym jest dla mnie herbata. Ale tę piję stale.

Kiedy jadę samochodem na bardzo długiej trasie nocą, czasem wspomagam się papierosem. Na długo to nie wystarcza. Sprawdziłem jednak rzecz oczywistą: najskuteczniejsza jest 10-cio, 30-minutowa drzemka…

Pozwolę sobie na koniec wskazać różnicę między kawą i herbatą jeśli chodzi o oddziaływanie. Kofeina zawarta w obu tych naparach ma identyczny wzór chemiczny. Jednak ta herbaciana, nie bez powodu zwana teiną, jest inna. Jest to wynik występowania jej w towarzystwie garbników (innych niż te do garbowania skór), a więc specyficznych polifenoli. Wspólnie powodują znacznie odmienną formułę działania. Teina zaczyna działać powoli (nie daje kawianego „kopa”, ani takiego kopa, jaki wspomina się po pobycie w więzieniu, który daje jedynie duża ilość herbaty zagotowanej, ale co to za kop… bez żadnej wartości), a potem, dość długo podtrzymując ludzką aktywność, powoli przestaje działać (nie opada gwałtownie, dając poczucie nagłego zmęczenia). Ponadto czas parzenia herbaty ma również znaczenie: gruboliściasta herbata parzona do 5 minut działa pobudzająco, ponad 5 minut (max. do 10) — uspokajająco, tonizująco.


Podsumowanie

Drogi Survivalowcze (Survivalowcu, Survivalisto lub… dobierz sobie coś)!

W tym dziale umieszczam moją odezwę do Ciebie. Zwrócę się do Ciebie nieco paternalistcznie, ale chyba już z lekka osiągnąłem odpowiednie kompetencje i uprawnienia. Przynajmniej mam nadzieję.

Pamiętaj, że wszystko co aktywne, wymaga regeneracji. Jeśli czujesz w sobie przerost mocy, to znaczy, że grozi Ci uwierzenie, że jesteś kolejnym Ikarem i ostatecznie runiesz w głębie Morza Egejskiego.


Jeśli czujesz, powinieneś, musisz, albo zwyczajnie — odruchowo, czyli bezmyśłnie — urosła w Tobie moc Głównego Aktora, aby ukazać siebie Widzowi jako nieustraszonego, niezmordowanego, genialnego i nie pękającego przed nikim… jesteś Ikarem… albo idiotą.

Twój Widz, to ktoś, kogo chcesz zdobyć (kochanka/ek, sympatia, przyjaciel); to ktoś, kogo chcesz obłaskawić, pojednać się z nim albo ukrócić jego przewagę nad Tobą (chłopaki z osiedla, co Ci dokuczają, koledzy z pracy chichoczący za Twoimi plecami); Twój Widz, to Twoi rodzice, Twoi nauczyciele, Twoi koledzy, których nie zdążyłeś w porę przekonać, że w gruncie rzeczy jesteś porządnym człowiekiem, mądrym, zdolnym i przed Tobą właśnie ukoronowanie i wniebowstąpienie, boś taki doskonały…

Ty tylko tak sądzisz, że to Twoi Widzowie. Bo ich specjalnie Twoja gra nie obchodzi, bo przecież są zajęci swoją własną. Ty im pokazjujesz swoje noże, bo na coś przecież liczysz… A z kolei inni ludzie jedynie kręcą się koło Twego nowego samochodu licząc na to, że kiedyś Ty zauważysz ich nowy samochód i dasz świadectwo tego, że on jest zajebisty!

A tymczasem Ty, dla Twojego Widza, jesteś w stanie uczynić to, na co Cię nawet nie stać — zagrać się na śmierć. Bo sobie nie pozwoliłeś na regenerację. Sorry, już może nie zdążysz. Bo znikniesz i nawet nie poczujesz tej satysfakcji, o którą Ci de facto chodziło.


Drogi Survivalowcze… sztuka przetrwania wymaga dojrzewania. A polega na tym, że od teraz, po każdym solidnym wysiłku, z pełnym wyrachowaniem, a nawet demonstracyjnie… dajesz sobie luzu. Nie rozglądasz się, czy na twarzach gapiów widać oszołomienie, czy zachwyt, czy uwielbienie… Ty się regenerujesz.

Bo po zgromadzeniu sił, po zapomnieniu co bolało, zaczynasz wszystko jakby od nowa, ale… już na wyższym poziomie. Nie dopuszczasz już do bezładnej szarpaniny w pocie i bólu, ale za to bez wyników. Stajesz się Twórcą a nie Odtwórcą. Twoi Widzowie stają się Uczniami lub Towarzyszami. A wtedy każdy błąd jest pretekstem do ponownego przyjrzenia się dziełu, a nie powodem do wstydu. A wtedy każda porażka jest jedynie nauką, a nie klęską. Bo przychodzą ze snu…

Już czujesz, co Ci potrzebne?