Sedno samorozwoju

Widziałem kiedyś człowieka pracującego całe lata nad… swoją siłą i wyglądem człowieka silnego. Był chuderlawy i nijaki. Miał za to super-bicepsy, zwłaszcza u prawego ramienia. Wyglądał zdecydowanie pokracznie i to wcale nie dlatego, że był nieforemny. W oczy rzucało sie przede wszystkim to, że jego nieforemność była wypracowana przez niego samego, w ramach samorozwoju.

Wiemy, że nasz samorozwój jest czymś niezbędnym.

Nasz samorozwój bierze się jako zalążek z nieplanowanych wydarzeń, którymi jakoś się przejęliśmy. Nasz samorozwój wynika z działań, jakie podjęli wobec nas rodzice oraz państwo (bo tak). Nasz samorozwój bierze się również z chęci zaimponowania innym. Nasz samorozwój bierze się z konieczności bycia lepszym niż inni. Nasz samorozwój bierze się z konieczności poprawiania sobie nastroju. Czasem bywało tak, że coś nas zafascynowało, nawet na lata, ale nigdy tego nie traktowaliśmy jako „samorozwój”.

Nasz samorozwój pojawia się niekiedy jako świadome zauroczenie czymś takim jak samorozwój, ale wpominam o tym, jako o ciekawostce i zjawisku marginalnym. Imponowanie innym ma znacznie więszy popyt.

Rzecz w tym, że „samorozwój z zauroczenia” chyba najmniej nas deformuje.


Sedno w tym, że samorozwój zwykle osiąga swoją szlachetną formę wówczas, kiedy jest możliwie najlepiej zrównoważony. Oznacza to,  że wynika ze znajomości własnych potrzeb wiążących się z samorozwojem oraz ze znajomości siebie jako podmiotu i przedmiotu. Nie da się tego przeprowadzać bez rozważenia okoliczności i możliwości, bez wiedzy i rozsądku. Trzeba zatem dążyć do osiągnęcia optimum.

Skoro o tym mowa, to identycznie powinno być, podczas szkolenia innych.