Zmieniam się…

W naszym postrzeganiu przemiany świata dotyczą głównie tego, co czyni człowiek. Zauważamy, że wycięto drzewa, odkrywamy, że zaczyna się budowa czegoś, czego przeznaczenia jeszcze nie znamy. Pojawiają się nowe technologie i nowe rozwiązania. Nie tylko stwierdzamy, że nastąpiła przemiana, to jeszcze śledzimy ten proces, aby niczego nie przegapić, aby być na bieżąco.

Istnieją zmiany, do których przywykamy jako do oczywistych, bośmy w takich warunkach się urodzili i wyrośli. Nie zawracamy sobie nimi głowy, chyba że owe przemiany zmuszają nas do działania, jak mróz w maju albo nagła, niezapowiedziana nawałnica. Zmiany pór roku, dnia w kolejny dzień — są tylko oczywistym tłem. Kiedy wybieramy się w podróż w inne strefy klimatyczne, musimy wziąć się do ich rozpoznania i przygotowania się nie tylko na czekającą nas zmianę, ale — co bystrzejszy — spodziewają się i niespodzianek.

DSC02949Zauważamy też zmiany w innych ludziach. Dzieje się to zazwyczaj, kiedy spotykamy kogoś, kto wczoraj tryskał humorem, a dzisiaj jest zgaszony. Zauważamy też zmiany, kiedy kogoś długo nie widzieliśmy i dlatego mówimy do synka znajomych „Ale urosłeś…” U siebie potrafimy rano dostrzec w lustrze nasze podkrążone oczy. Nie miewamy też problemu ze stwierdzeniem, że pojawiły się jakieś problemy gastryczne.

Słabo rozpoznajemy swoje własne przemiany. Musimy sięgnąć do dawnych wspomnień i dokonać porównania, jeśli w ogóle coś pamiętamy.


Kiedy dorastamy, zaczynają ujawniać się nasze stany psychiczne polegające na poczuciu życiowego niepokoju związanego z tym kim jesteśmy, cośmy osiągnęli. Często nazywamy ten stan „dołem”. Snujemy się pełni niezadowolenia, czekamy na zmianę nastroju… Dorośli ludzie, tkwiący w stereotypach własnych rozwiązań, stosują różne sposoby na wyjście z tego stanu: szukają hałaśliwego, zabawnego towarzystwa, kupują sobie mocniejszy alkohol, znajdują kryjówkę w absorbujących  zajęciach. Bywa, że idą do psychiatry, biorą psychotropy, podcinają sobie żyły lub podwieszają sznurek pod sufitem…

Zjawisko to zostało opisane przez prof. Kazimierza Dąbrowskiego w książce „Dezintegracja pozytywna”. Dla lepszego zrozumienia — uproszczę opis. Proszę sobie wyobrazić węża, który osiągnął spore wymiary i nie mieści się we własnej skórze. Przyszedł okres wylinki. Wężowa skóra pęka. Wąż odpełza na bok, gdyż nowa skóra jest nadwrażliwa, szuka więc spokoju. Nowa skóra odbudowuje się i jest już pojemniejsza.

Człowiek, który już wie czym faktycznie jest „dół” i interpretuje ten moment jako psychiczną postać wylinki, nie szuka dziwnych sposobów, by uciec od dziwnych stanów emocji. Wręcz przeciwnie. Ma poczucie, że ma do czynienia z zapowiedzią wchodzenia na swój własny, wyższy stopień rozwoju. Odczynianie uroków jedynie zaburzy ten proces. Możemy liczyć jedynie na depresję. Trzeba do niego podejść odważnie, a więc dokonać samooceny, przyjrzeć się własnemu systemowi wartości, własnym bliskim i dalekim celom życiowym, postawom. Bo wszystko możemy zmienić — właśnie teraz.

Istnieje jedna przeszkoda. Każdy człowiek radzi sobie z fizyczną rzeczywistością. Kiedy ma za ciasne buty — zakłada większe. Sztuka przetrwania w oczach wielu polega na posiadaniu odpowiedniego sprzętu (coś się nie udało?, sprzęt był nieodpowiedni) oraz umiejętności radzenia sobie (nie poradził sobie?, nie zna technik). Zapomina się niemal całkowicie, że radzenie sobie jest zależne od właściwego ocenienia sytuacji, podjęcia odpowiedniej decyzji oraz psychicznej zdolności do działania. Jeśli do tego wyćwiczona jest zdolność improwizacji, można nie posiadać odpowiedniego sprzętu i nie znać technik.