Dziecięca naiwność

Mark Twain

FERALNY KRĄŻEK

Krisek:
Umieściłem tu całe opowiadanie Marka Twaina. Był on bystrym obserwatorem życia i inteligentnym jego komentatorem. Jego słowa docierały zarówno do intelektu, jak i do serca. „Feralny krążek” to zarazem opowieść o odpowiedzialności oraz następstwach jej braku, jak i ważną uwagą do alternatywnych sposobów patrzenia na tę samą rzeczywistość. Naiwna a emocjonalna prostota dziecięcych zachowań mocno różni się od dorosłego, kostycznego, fatalistycznego działania. Dorastając koncentrujemy się na własnej sprawczości, bywa jednak, że motywem jest co innego niż pożyteczna skuteczność — zaznaczenie własnego ego. Mark Twain dodał taką informację o tej historii: 

Tematem tej opowieści jest wzruszające zdarzenie, o którym wspomina Carlyle
w swoich „Listach i mowach Oliviera Cromwella”.

1.

Działo się to w czasach Cromwella. Pułkownik Mayfair był najmłodszym oficerem
w wojskach Republiki, jako że miał lat zaledwie trzydzieści. Ale choć tak młody,
był weteranem o twarzy spalonej wichrami i zniszczonej wojną, rozpoczął bowiem żołnierskie życie w wieku lat siedemnastu. Walczył w niezliczonych bitwach i swój wysoki stopień w służbie i szacunek żołnierzy zdobywał krok za krokiem dzielnością na polu walki. Ale teraz znajdował się w ciężkich tarapatach. Cień padł na jego życie.

Zbliżał się wieczór zimowy, na zewnątrz było mroczno i huczał wiatr, w domu panowała melancholijna cisza, bo pułkownik i jego młoda żona powiedzieli już wszystko, co mieli do powiedzenia o swoim smutku, odczytali wieczorny rozdział
z Biblii, odmówili wieczorną modlitwę i teraz pozostało im już tylko siedzieć ze złączonymi dłońmi, wpatrywać się w ogień, myśleć i czekać. Wiedzieli, że nie będą czekać długo, i żona drżała na myśl o tym.

Mieli jedno dziecko, siedmioletnią Abby, którą ubóstwiali. Niebawem przyjdzie ucałować ich na dobranoc. Pułkownik przerwał milczenie, powiedział:

– Osusz łzy i ze względu na nią postarajmy się udawać, że jesteśmy szczęśliwi. Musimy na chwilę zapomnieć o tym, co się mazdarzyć.

– Tak, tak, zatrzymam łzy w sercu, które pęka.

– I przyjmiemy to, co jest nam przeznaczone, z cierpliwością, ponieważ wiemy,
że cokolwiek On robi, jest sprawiedliwe i dla naszego dobra…

– Powtarzając sobie „Niech się dzieje wola Jego!” Mogę w te słowa włożyć całą duszę i wszystkie myśli, ale nie całe serce. O, gdybym mogła! Gdyby ta ręka,
którą ściskam i całuję po raz ostatni…

– Pst! Idzie!

Mała postać z główką w lokach, ubrana w nocną koszulę, wśliznęła się przez drzwi
i podbiegła do ojca, a on przytulił ją gwałtownie do piersi i pocałował raz, drugi, trzeci.

– Tatku, nie całuj mnie tak! Potargałeś mi włosy.

– Och, jak mi przykro… jak mi przykro! Przebaczysz mi, kochanie?

– Naturalnie, tatku. Ale powiedz, jest ci naprawdę przykro? Nie udajesz,
jest ci przykro?

– Osądź sama, Abby — rzekł i zasłoniwszy twarz rękami udawał, że szlocha. Na widok tego rozpaczliwego smutku, którego stała się przyczyną, obudziły się w małej wyrzuty sumienia, więc sama wybuchnęła płaczem i zaczęła szarpać ręce ojca wołając:

– Och, nie płacz, tatku, proszę cię, nie płacz. Abby nie mówiła tego poważnie. Abby nigdy już tego nie zrobi. Proszę cię, tatku! — Szarpiąc i usiłując rozdzielić palce ojca mała dojrzała przelotnie w szparze między palcami jedno suche oko i wykrzyknęła:

– Och, ty niegodziwy tatku! Wcale nie płaczesz i cały czas udawałeś!

Abby pójdzie teraz do mamusi. Jesteś dla Abby niedobry! Już miała zsunąć się
z kolan, ale ojciec opasał ją ramionami i rzekł:

– Nie, zostań ze mną, kochanie. Tatko był niegodziwy, przyznaje się do tego i jest mu przykro… pozwól, że scałuje ci teraz łzy z oczu… i poprosi Abby o przebaczenie, i za karę zrobi wszystko, czego Abby od niego zażąda. No proszę,
łzy już wszystkie scałowane, ani jeden loczek nie potargany i wszystko, czego Abby zażąda…

Zapanowała znów zgoda i w ciągu jednej chwili słoneczny blask rozpromienił twarzyczkę dziewczynki. Głaskała ojca po policzku i zaraz też wymierzyła mu karę:

– Bajka! Bajka!

Pst!

Dorośli wstrzymali oddech i nasłuchiwali. Odgłos kroków zaledwie słyszalny między podmuchami wiatru! Zbliżały się, coraz głośniejsze, głośniejsze, a potem przeszły obok i zaczęły się oddalać.

Dorośli odetchnęli głęboko, z ulgą, i tatko rzekł:

– Mam ci opowiedzieć bajkę? Wesołą?

– Nie, tatku. Straszną.

Ojciec usiłował namówić Abby na historyjkę wesołą, ale ona obstawała przy swoich prawach — zawarli umowę, że otrzyma wszystko, czego zażąda. Był dobrym purytaninem i żołnierzem i wiedział, że musi dotrzymać danego słowa. Mała powiedziała:

– Tatku, nie możemy mieć zawsze wesołych bajek. Niania mówi, że ludzie mają czasem smutne życie. Czy to prawda, tatku? Ona tak mówi.

Mama westchnęła i znów pobiegła myślami do swoich zmartwień. Ojciec rzekł łagodnie:

– To prawda, dziecino, ludzie miewają zmartwienia. Smutne to, ale tak już jest
w życiu.

– W takim razie opowiedz mi o nich, tatku… opowiedz mi straszną bajkę, taką, żebyśmy wszyscy dygotali i żeby się nam zdawało, że to o nas. Mamusiu, przysuń się tu do mnie i do tatusia i weź Abby za rękę, bo wiesz, jak się zrobi naprawdę strasznie, przytulimy się wszyscy do siebie i będzie nam to łatwiej znieść.
Teraz możesz zacząć, tatku.

– Kiedyś, dawno temu, byli trzej pułkownicy…

– Och, pysznie. Umiem rozpoznać pułkowników, najłatwiejsza rzecz na świecie!
To dlatego, że ty jesteś pułkownikiem… i wiem, jakie noszą mundury. Mów, tatku!

– No więc na polu bitwy popełnili wykroczenie przeciwko dyscyplinie wojskowej.

Te obce i dziwne słowa miło zabrzmiały w uchu małej. Podniosła wzrok, zdumiona
i zainteresowana, i spytała:

– Czy to jest coś dobrego do jedzenia, tatku?

Rodzice nieomalże się uśmiechnęli i ojciec odparł:

– Nie, to coś zupełnie innego. Przekroczyli swoje kompetencje.

– Czy to jest coś…

– Nie, to też nie jest do jedzenia. W bitwie, która przechylała się na ich niekorzyść, otrzymali rozkaz symulowania ataku na silnie bronioną pozycję nieprzyjaciela,
po to, żeby ściągnąć na siebie wrogie wojska i dać w ten sposób armiom Republiki szansę odwrotu. Jednakże w zapale przekroczyli rozkazy, bo atak symulowany zmienili w atak prawdziwy, szturmem zdobyli umocnione pozycje i wygrali bitwę. Lorda Generała bardzo rozgniewało ich nieposłuszeństwo i nie miał dość słów pochwały dla nich, i kazał im się stawić w Londynie, gdzie będą sądzeni i mogą swoją winę przypłacić życiem.

– Tatku, czy mówisz o wielkim generale Cromwellu?

– Tak.

– Och, ja go widziałam, tatku! A jak przejeżdża koło naszego domu, wspaniały
na swoim ogromnym wierzchowcu, i dokoła niego wszyscy ci żołnierze, wydaje się taki… taki… och, nie umiem powiedzieć jaki, tylko tak patrzy, jakby był niezadowolony, i widać, że ludzie się go boją. Ale ja się nie boję, bo na mnie wcale tak nie patrzył.

– Och, ty kochana terkotko! No więc pułkownicy zostali przywiezieni pod strażą
do Londynu i tu puszczono ich na słowo, żeby po raz ostatni mogli się zobaczyć
z rodzi…

Pst!

Nasłuchiwali. Znowu kroki; ale znowu przeszły obok domu. Żona przytuliła głowę
do ramienia męża, żeby ukryć bladość.

– Przyjechali do Londynu dziś rano.

Dziecko rozwarło szeroko oczy.

– Tatku, to jest historia prawdziwa?

– Tak, kochanie.

– Och, wspaniale! Och, dlatego jest taka ciekawa! Tatku, mów dalej.
Mamusiu! Mamusiu najdroższa… ty płaczesz?

– Nie zwracaj na mnie uwagi, kochanie. Po prostu myślałam o tych biednych rodzinach.

– Niepotrzebnie płaczesz, mamusiu. Wszystko skończy się dobrze, zobaczysz.
W bajkach zawsze wszystko kończy się dobrze. Mów dalej, tatku.

– Najpierw zawieziono ich do Tower i dopiero stamtąd puszczono do domu.

– Och, wiem, jak wygląda Tower. Nawet widać całą twierdzę z naszych okien. Mówże dalej, tatku!

– Staram się, jak mogę, ale mi ciągle przerywasz. No więc w Tower sąd wojenny
po godzinnej naradzie uznał ich winnymi i skazał na śmierć przez rozstrzelanie.

– Mają być zabici, tatku?

– Tak, kochanie.

– Och, to okropne! Mamusiu najdroższa, ty znowu płaczesz! Przestań, mamusiu, zaraz wszystko skończy się dobrze. Pośpiesz się, tatku, ze względu na mamę.
Za wolno opowiadasz.

– Wiem, ale to chyba dlatego, że się tak ciągle zatrzymuję i zamyślam.

– Nie rób tego, tatku. Mów prędko dalej.

– Doskonale. No więc trzej pułkownicy…

– Znasz ich, tatku?

– Znam, córeczko.

– Och, tak żałuję, że ich nie znam! Kocham pułkowników! Myślisz, że pozwolą mi się pocałować? — Kiedy pułkownik przemówił, jego głos brzmiał trochę niepewnie.

– Jeden na pewno, dziecino. Pocałuj mnie teraz za niego.

– Uuum, tatku. A te dwa pocałunki to dla tamtych dwóch.

Myślę, że mi się pozwolą pocałować, bo powiem tak: „Mój tatko też jest pułkownikiem, bardzo dzielnym, i na pewno zrobiłby to samo co wy. Więc to nie może być nic złego, cokolwiek mówią ci panowie z sądu, i dlatego nie powinniście się ani trochę wstydzić”. I wtedy pozwolą mi się pocałować, prawda, tatku?

– Pozwolą, jak Bóg na niebie!

– Mamusiu, przestań… och, mamusiu, jak możesz? Zaraz dojdziemy do tego miejsca, gdzie się wszystko dobrze kończy. Mów dalej, tatku.

– Potem niektórym zrobiło się żal… właściwie wszystkim zrobiło się żal. Mam na myśli tych panów z sądu wojennego. Więc poszli do Lorda Generała i powiedzieli,
że spełnili swój obowiązek, bo to istotnie był ich obowiązek, a teraz proszą, żeby dwóm pułkownikom darować życie, a tylko trzeciego rozstrzelać. Uważali, że jeden wyrok śmierci wystarczy jako przestroga dla armii. Generał bardzo się rozsierdził
i zganił ich, że spełnili swój obowiązek i mają czyste sumienie, a teraz chcą go podstępnie namówić, żeby uczynił mniej niż oni, i w ten sposób splamił swój honor żołnierski. Ale oni odparli, że nie proszą go o coś, czego nie zrobiliby sami,
gdyby znajdowali się na jego zaszczytnym miejscu i posiadali szlachetną prerogatywę udzielania łaski skazanym. To jakoś do niego przemówiło, stał chwilę
w zamyśleniu, a jego surowa twarz odrobinę złagodniała. Poprosił, żeby zaczekali,
i poszedł do swego gabinetu, by w modlitwie szukać rady u Boga. A kiedy wrócił, rzekł: „Niech ciągną losy. To sprawę rozstrzygnie i dwaj będą żyli”.

– I ciągnęli losy, tatku?

– Nie, odmówili.

– Dlaczego?

– Uważają, że ten, który wyciągnie feralny los, sam, dobrowolnie, skaże się
na śmierć i że będzie to zwykłym samobójstwem, obojętne, jakby się to nazwało. Powiedzieli, że są chrześcijanami i że Pismo Święte zabrania ludziom pozbawiać się życia. Taką dali odpowiedź, jednocześnie oznajmiając, że są gotowi —
niechaj wyrok sądu będzie wykonany.

– Co to znaczy, tatku?

– Że wszyscy zostaną rozstrzelani.

Psss!

Wiatr? Nie. Stuk, stuk, stuk, stuk!

– Otwierać, w imię Lorda Generała!

– Och, wspaniale, tatku, to żołnierze! Przepadam za żołnierzami! Mogę im otworzyć?

Zeskoczyła na podłogę, podbiegła do drzwi i otworzyła je wołając radośnie:

– Wejdźcie, proszę! Przyszli, tatku! Grenadierzy! Znam mundury grenadierów!

Żołnierze weszli dwójkami i stanęli w szeregu, z bronią na ramieniu.
Oficer zasalutował, skazany na śmierć pułkownik odpowiedział tym samym.
Stał wyprostowany, jego żona stała u jego boku pobladła i z twarzą ściągniętą wewnętrznym bólem, ale nie zdradzała innych oznak rozpaczy. Dziecko przyglądało się tej scenie rozpromienionymi oczami.

Ojciec, matka i dziecko przywarli do siebie w jednym długim uścisku; i nagle rozkaz:

– Do Tower, naprzód marsz!

Pułkownik wyszedł z domu: krok wojskowy, postawa żołnierska. Grenadierzy pomaszerowali za pułkownikiem; zamknęły się za nimi drzwi.

 

2.

– Och, mamusiu, czy to nie skończyło się dobrze? Przecież ci mówiłam! I poszli
do Tower, więc tatko ich zobaczy. Tatko…

– Chodź do mnie, niech cię przytulę, moje ty niewinne biedactwo…

Nazajutrz powalona chorobą matka nie mogła wstać z łóżka.

Lekarze wraz z pielęgniarkami czuwali nad nią, od czasu do czasu porozumiewając się ściszonymi głosami. Abby nie pozwolono wejść do jej pokoju. Powiedziano jej, żeby się bawiła na dworze — matka jest bardzo chora. Dziewczynka, ubrana w ciepłe zimowe odzienie, wybiegła z domu i przechadzała się jakiś czas po ulicy. Potem nagle wydało jej się to dziwne i niewłaściwe, żeby tatko, nic o niczym nie wiedząc, przebywał w takiej chwili w Tower. Trzeba temu zaradzić. Już ona się tym zajmie.

W godzinę później wprowadzono sąd wojenny przed oblicze Lorda Generała.
Stał posępny i wyprostowany opierając się knykciami palców o biurko i dał przybyłym do zrozumienia, że jest gotów słuchać. Przewodniczący sądu rzekł:

– Namawialiśmy ich, żeby zmienili zdanie. Błagaliśmy ich. Ale oni obstają
przy swoim. Są gotowi umrzeć, lecz nie skalają swej wiary.

Twarz Lorda Protektora pociemniała, ale nie rzekł ani słowa.

Jakiś czas trwał pogrążony w myślach, po czym przemówił:

– Nie umrą wszyscy. Ktoś będzie za nich ciągnął losy. Twarze sędziów rozpromieniły się wdzięcznością. – Poślijcie po więźniów. Zaprowadźcie ich do tamtego pokoju. Niech staną jeden obok drugiego, twarzami do ściany i z rękami skrzyżowanymi
na plecach. Dajcie mi znać, jak już tam będą.

Kiedy został sam, usiadł i po chwili rzucił adiutantowi rozkaz:

– Idź i przyprowadź mi pierwsze dziecko, jakie zobaczysz na ulicy.

Zaledwie oficer wyszedł, już był z powrotem prowadząc za rękę małą Abby
w paletku lekko przyprószonym śniegiem. Podeszła prosto do głowy państwa,
tego srogiego człowieka, który samym dźwiękiem swojego imienia przyprawiał
o drżenie królestwa i monarchie świata, wdrapała mu się na kolana i rzekła:

– Znam cię, panie, jesteś Lordem Generałem. Widziałam cię już, kiedy przejeżdżałeś koło mojego domu. Wszyscy się bali, ale ja się nie  bałam, bo jak spojrzałeś na mnie, wcale nie byłeś zły. Pamiętasz, panie, prawda? Miałam na sobie czerwoną sukienkę… taką z niebieskim haftem. Nie pamiętasz tego?

Uśmiech złagodził surowe rysy twarzy. Lord Protektor mozolił się szukając dyplomatycznej odpowiedzi:

– Zaraz, niech sobie przypomnę… bo ja…

– Stałam przed samym domem, moim domem.

– Widzisz, kochane maleństwo, powinienem się wstydzić, ale…

Dziecko przerwało mu wołając z wyrzutem:

– Więc nie pamiętasz, a przecież ja nie zapomniałam!

– Naprawdę mi wstyd. Ale teraz nigdy cię nie zapomnę, kochana dziecino. Daję ci
na to moje słowo. Przebaczysz mi, prawda, i będziemy przyjaciółmi do końca życia?

– Tak, naturalnie, chociaż dalej nie rozumiem, jak mogłeś zapomnieć. Masz pewnie złą pamięć. Ja czasem też zapominam. Ale wybaczę ci bez najmniejszego trudu,
bo mi się zdaje, że ty chcesz być dobry i chcesz słusznie postępować… i myślę,
że właściwie jesteś miły. Ale musisz mnie mocniej przytulić, jak tatko to robi,
bo tu u ciebie zimno.

– Przytulę cię z największą radością, moja maleńka nowa przyjaciółko.
Od dzisiaj będziesz moją najlepszą przyjaciółką, prawda? Przypominasz mi moją córeczkę… teraz już dużą… ale w dzieciństwie była jak ty czarująca, serdeczna i śliczna. I miała twój wdzięk, maleńka czarodziejko… twoją wszystko zwyciężającą ufność zarówno do przyjaciela, jak do ludzi obcych, która bierze w chętną niewolę każdego, komu ofiaruje swój bezcenny dar. Leżała w moich ramionach jak ty leżysz teraz, i swoim czarem wypędzała znużenie i troski z mego serca i napełniała je spokojem, jak ty to czynisz teraz. Byliśmy sobie równi, byliśmy przyjaciółmi, byliśmy towarzyszami zabaw. Upłynęły wieki, odkąd wyblakł i zniknął ten mój rajski ogród, a tyś go przywołała z niepamięci. Przyjmij błogosławieństwo człowieka obarczonego troskami, maleńka istoto, która dźwigasz ciężar Anglii,
kiedy ja odpoczywam!

– Czy kochałeś ją bardzo mocno, z całej siły?

– Sama osądź: ona rozkazywała, ja słuchałem.

– Uważam, że jesteś strasznie miły. Pocałujesz mnie?

– Z radością… i uznam to za przywilej… Ten pocałunek dla ciebie, a ten dla niej. Poprosiłaś, żebym cię pocałował, a mogłaś była mi rozkazywać, bo zastępujesz mi moją małą córeczkę, i każdy twój rozkaz musi być wykonany.

Dziecko zaczęło klaskać, zachwycone tym zaszczytnym awansem, lecz nagle usłyszało zbliżające się odgłosy – miarowy krok maszerujących żołnierzy.

– Żołnierze, żołnierze, Lordzie Generale! Abby chce ich zobaczyć!

– Zobaczysz ich, kochanie. Ale zaczekaj chwilę, mam dla ciebie pewne polecenie.

Wszedł oficer i skłoniwszy się nisko rzekł:

– Są tutaj, wasza wysokość – po czym z ukłonem wycofał się z pokoju.

Lord Protektor wręczył Abby trzy małe krążki z wosku, dwa białe i jeden krwistoczerwony. Przeznaczeniem tego trzeciego było wymierzyć śmierć pułkownikowi, który go otrzyma.

– Och, jaki śliczny ten czerwony! Czy to dla mnie?

– Nie, dziecino, dla kogoś innego. Podnieś róg zasłony, o… tam… za którą są otwarte drzwi, a jak przez nie przejdziesz, zobaczysz trzech mężczyzn stojących
w rzędzie, plecami do ciebie i trzymających ręce z tyłu… o, tak, każdy z jedną dłonią stuloną… o, tak. Na każdej z tych otwartych dłoni połóż jeden krążek,
a potem wróć do mnie.

Abby zniknęła za zasłoną i Lord Protektor został sam. Powiedział z głęboką czcią:

– Rzecz to pewna, iż w moim pomieszaniu natchnął mnie tą zbawienną myślą On, który jest wszechmocnym ratunkiem dla będących w niepewności i szukających
Jego pomocy. On wie, na kogo powinien paść wybór, i przysłał to maleństwo, bezgrzesznego posłańca, aby spełniło Jego wolę. Ktoś inny mógłby zbłądzić,
ale nie On. Cudowne są Jego czyny, i mądre — błogosławione Jego święte imię!

Opuściwszy za sobą kotarę mała czarodziejka stała kilka chwil przyglądając się
z żywą ciekawością wnętrzu izby skazańców i wyprężonym postaciom żołnierzy
i więźniów. Nagle radość zajaśniała na jej twarzyczce i Abby zawołała w duchu: „Przecież jeden z nich to mój tatko! Poznaję jego plecy.. Dostanie najładniejszy krążek”.

Podbiegła wesoło, wsunęła krążek w jego otwartą dłoń i wychyliwszy się
spod ramienia ojca uniosła ku niemu roześmianą twarz.

– Tatku, tatku! — zawołała. — Popatrz, co dostałeś! Dałam ci ten najładniejszy!

Pułkownik spojrzał na nieszczęsny podarek, osunął się na kolana i w udręce miłości
i litości przygarnął do piersi swego małego kata. Żołnierze, oficerowie, uwolnieni jeńcy — wszyscy stali czas jakiś bez ruchu, sparaliżowani ogromem tej tragedii,
lecz potem żałosny widok przeszył im serca, oczy napełniły się łzami i płakali nie wstydząc się łez. Przez kilka chwil panowało w komnacie głębokie, pełne szacunku milczenie, w końcu jednak dowódca straży wystąpił naprzód, z ociąganiem,
położył dłoń na ramieniu więźnia i rzekł łagodnie:

– Boleję nad tym, panie, lecz obowiązek nagli.

– Do czego nagli? — spytało dziecko.

– Muszę pułkownika stąd wyprowadzić. Przykro mi.

– Wyprowadzić? Dokąd?

– Do… do… zmiłuj się nade mną, Panie!… do innej części twierdzy.

– Nie pozwalam! Moja mamusia jest chora i to ja zabieram tatkę do domu.

Uwolniła się z objęć ojca, wspięła mu się na ramiona i objęła go za szyję.

– Abby jest gotowa, tatku… chodźmy.

– Moja nieszczęsna dziecino, nie mogę. Muszę pójść z nimi.

Dziewczynka zeskoczyła na posadzkę i zaczęła rozglądać się zdziwiona.
Wreszcie podbiegła do oficera, stanęła przed nim, tupnęła nóżką i zawołała
z oburzeniem:

– Mówiłam ci, panie, że moja mamusia jest chora, trzeba ci było słuchać uważnie. Puść go, musisz!

– Och, moje biedne dziecię, Bóg mi świadkiem, że pragnąłbym tego, ale muszę
go wyprowadzić. Straże, baczność… wyrównać szereg… na ramię broń!…

Abby wybiegła szybko jak błysk światła. Po chwili wróciła ciągnąc za rękę Lorda Protektora. Na widok tej potężnej osobistości wszyscy obecni wyprężyli się, oficerowie zasalutowali, żołnierze sprezentowali broń.

– Nie pozwól im, panie! Moja mamusia jest chora i chce, żeby tatko był w domu… mówiłam im to, ale oni nawet nie słuchali i chcą go zabrać.

Lord Generał stał z wyrazem oszołomienia na twarzy.

– Twój tatko, maleńka? To jest twój ojciec?

– Pewnie, jest i zawsze nim był! Dałabym ten śliczny czerwony krążek komuś innemu, kiedy go tak bardzo kocham?

Zgroza odmalowała się na twarzy Lorda Protektora.

– Zlituj się nade mną, o Boże miłosierny! Na skutek podstępów szatana uczyniłem najokrutniejszą rzecz, jaką człowiek może uczynić. I teraz nie ma ratunku,
nie ma ratunku! Cóż ja mam począć?

Abby, zdenerwowana i zniecierpliwiona, zawołała:

– Przecież możesz im kazać, żeby go puścili! – I wybuchnęła płaczem.

– Powiedz im, żeby go puścili! Mówiłeś, że mam ci rozkazywać, a jak teraz pierwszy raz chcę, żebyś coś zrobił, to odmawiasz!

Łagodne światło rozjaśniło starą, grubo ciosaną twarz. Lord Generał położył dłoń
na głowie małego tyrana i rzekł:

– Bogu niech będą dzięki za ten zbawienny traf bezmyślnej obietnicy. I tobie niech będą dzięki, o niezwykła dziecino, że natchniona przez Niego przypomniałaś mi
o zobowiązaniu, które mi wypadło z pamięci. Panie oficerze, wykonaj jej rozkaz… to dziecko przemawia w moim imieniu. Więzień jest ułaskawiony, proszę go uwolnić!

Opublikowano w Uncategorized permalink

O Krisek

Byłem dzieckiem. Postanowiłem pozostać nim dłużej. Odkryłem bowiem, że dorośli mają poważne problemy z wychowywaniem dzieci, zatem wychowywałem je będąc dzieckiem. Przeważnie wychowywałem dzieci trudne, z którymi Państwo sobie zupełnie nie radziło. Kiedy już faktycznie zacząłem sobie radzić, Państwo odebrało mi możliwość skutecznego wychowywania trudnych dzieci - zamknęło moje miejsce pracy. Teraz przede wszystkim nie chcę niczego od Państwa. Survival pokazał mi, że mogę być autonomiczny. Wiem jednak, że nawet survival mi się nie przyda, kiedy Państwo uzna, że go nie lubię i zamknie mnie na wiele lat, by być ze mną blisko...

Komentarze

Dziecięca naiwność — 2 komentarze

  1. dziękuję za to wzruszające opowiadanie

    … a przy okazji przesyłam pozdrowienia :)